wtorek, 26 czerwca 2012

Quo vadis, Polsko?

Już za tydzień po Euro zostaną dobre wspomnienia, stadiony i prawie skończony odcinek C autostrady A2. Ale jaki teraz szczyt obierzemy sobie do zdobycia i dlaczego cały czas jeszcze tego nie wiemy? O tym piszę na portalu PTSP.PL - serdecznie zapraszam do lektury!

wtorek, 27 września 2011

38.11.01 - Skąd, Wręcz Przeciwnie - pachnie przedziwnie!

Dzisiejszego poranka światło dzienne ujrzał nowy, błyszczący tzw. ilustrowany tygodnik opinii - "Wręcz Przeciwnie" i od razu przeszedł do śmiałego ataku na zasiedziałe tyłasy zgnuśniałych polskich czytelników przy użyciu ostrej jak brzytwa okładki (hu, hu, hu).

Bierz do dzioba!!! DO DZIOBA!!!

Coś Wam to przypomina? Tak, tak, stare dobre okładki Wprost, straszące nas setkami tysięcy ludzki ofiar choroby Creutzfelda-Jacoba, Eriką Steinbach w gestapowskim mundurze ujeżdżającą Gerharda Schroedera, czy też

TYM!

Bierzcie do dzioba! DO DZIOBA!!!


Okładka nie powinna nikogo dziwić - redaktorem naczelnym nowego magazynu jest Jan Piński, RedNacz Wprostu w roku 2009.

Tytuł startuje z pewnym opóźnieniem - pierwszy numer miał się ukazać już tydzień temu pod nazwą "Wprost Przeciwnie" oraz nieco innym logo, bardziej kojarzącym się z Wprost sprzed panowania Tomasza Lisa Pierwszego.


Niestety - konkurencja nie zaspała i dokonała szybkiego ataku wyprzedzającego, którego nie powstydziliby się nawet zahartowani w małej dywersji chłopcy z SzSz - postraszyła Ruch (największego dystrybutora prasy na naszym rynku)! Nie chcąc rezygnować z tak szerokiego źródła dystrybucji Piński i s-ka zmienili nieco nazwę i ruszyli do ataku. 

I jaka jest ta nowa gazetka? Powiem szczerze - po pierwszej, dość pobieżnej lekturze - licha!. Wręcz Przeciwnie zapowiadane jako czasopismo całkowicie "pod prąd", prezentujące autorów t.j. Cenckiewicz (ów po ujrzeniu okładki stwierdził, że ostatni raz publikuje na łamach WP), JKM, Terlikowski, czy Gwiazdowski, jest zdecydowanie za mało polityczne! Może wydawać się to paradoksalne, ale dobór artykułów z pierwszego numeru przywodzi raczej na myśl Przekrój, niż Politykę czy Uważam Rze. Jedynym prawdziwie politycznym artykułem w całej gazecie jest fragment nowej książki o Donaldzie Tusku, autorstwa Sławomira Cenckiewiecza i Adama Chmielarza. Brak tematów politycznych dziwi - zwłaszcza, że już za 2 tygodnie wybory. 

Po drugie - brak ostrego jechania po bandzie! Nawet Korwin jakiś przytłumiony... Zresztą pozostali felietoniści również - trochę jakby się bali? Może zostali stonowani obowiązkiem napisania "wstępniaków" do swoich rubryk? Przykładowo tekst Roberta Gwiazdowskiego to śpiewka, którą ów powtarzał na swoim blogu, w wywiadach, czy artykułach już dziesiątki razy! Temat z okładki (jak informuje spis treści - cover story) autorstwa Tomasza Terlikowskiego również niczym się nie różni od setek wcześniejszych wypowiedzi znanego z do tej pory głównie z Frondy (i nieugiętego ultrakatolicyzmu) publicysty. Gdzie ta świeżość, gdzie ten nigdy wcześniej nie wbity w mrowisko kij się pytam?! 

Z drugiej strony za wiele miejsca do przeginania pałki nie ma, skoro większość artykułów to ciekawostki naukowe, ciekawostki biznesowe lub ciekawostki o kulturze. Wszystkie po równo mało ciekawe... czyli po trzecie - wieje nudą! Ranking najlepiej zarabiających pisarzy? Sylwetka Rowana Atkinsona? 30 lat boomu polskiego rocka wg Leszczyńskiego "Mopamana" Roberta? Historia kina 3d? Po pierwsze - kogo to obchodzi?! Po drugie - takich artykułów było (i wciąż jest - w sieci) na pęczki! Skrótowce n.t. nowinek technologicznych i ruchów na giełdzie (w stylu - nowa marka - Angry Birds!)? Ani to ważkie, ani wymagające głębokiej analizy... ot, lekkie, łatwe i przyjemne... 

... więc cztery - poziom artykułów. Nie odstaje on znacząco od średniej krajowej, ale... cóż - w głębi duszy miałem nadzieję na naprawdę coś z pazurem - czy to na artykuł śledczy, czy może tekst wyczerpująco objaśniający funkcjonowanie jakichś zawiłych zjawisk społeczno-ekonomicznych. Nic z tych rzeczy! Jest według znanej sztancy - dwie-trzy wypowiedzi "znawców" ujęte w spójny tekst. Forma tekstów zatrważająco przypomina robotę, którą w ciągu dwóch godzin można odwalić korzystając jedynie z internetu. Streszczenie kilku badań (oczywiście zakończonych zbieżnymi rezultatami - żadnej polemiki, niejasności - nic z tych rzeczy), przełożenie z polskiego na nasze, itp. A przecież tyle dzieje się dokoła, czas wielkiego kryzysu, niepewności, wyborów... ech. Niestety - słabo! 

Na koniec zostaje najcięższy grzech - oczywiście wynikający z uproszczeń oraz podciągania faktów pod linię czasopisma. Artykuł, który najbardziej mnie najbardziej zainteresował, dotyczył edukacji. Zawarto w nim wzorcowy wręcz przykład błędnego rozumowania w postaci następująca implikacja: a) W Szwajcarii najwięcej młodzieży ma pracę; b) W Szwajcarii nie istnieje resort edukacji - jego rolę przejęły poszczególne kantony - a stąd już prawie krok do rezygnacji z edukacji publicznej; ergo z b) wynika a) - brak edukacji publicznej = praca dla młodzieży. Z pewnością kondycja rynku pracy w danym państwie zależy tylko i wyłącznie od istnienia, bądź nieistnienia publicznej edukacji. Za takie mącenie ludziom w głowach powinna obowiązywać kara zjedzenia dwunastu wybrzuszonych jogurtów. 

Co więc zostało z idei przebojowego tygodnika liberalno-konserwatywnego? Zdecydowanie za dużo konserwy (teksty Terlikowskiego, absurdalny wywiad dotyczący przywrócenia chłosty dla drobnych przestępców, czy artykuł o dominującej roli ojca w wychowywaniu dziecka), zdecydowanie za mało liberalizmu. Jednak mnie najbardziej boli całkowity brak błyskotliwych, ostrych, świetnych i przemyślanych tekstów. 

Mimo sponsorowanych treści i reklam takich kolosów biznesu jak Grupa Baobab - jakoś nie wróżę Wręcz Przeciwnie długiego życia, a nawet wprost przeciwnie - wieszczę szybki zgon.

wtorek, 6 września 2011

36.01.11 Walka o wolność słowa by GW

Ruszyła fajna akcja - www.wykresl212kk.pl. Jej głównym celem jest zniesienie art. 212 KK czyli art. o zniesławieniu. 

I bardzo dobrze, akcje takie trzeba popierać z całego serca, warto o nie walczyć, o czym zresztą już pisałem.

Dziwi mnie jedna tylko rzecz. Akcję szeroko komentuje GW i TOK FM.

Ups... Kto czytał jęki prawicowców na łamach takich periodyków jak Gazeta Polska czy Rzepa, powinien już mocno czuć niesmak w buźce. Dla niezorientowanych: szeroko rozumiana prawica polska od co najmniej lat dziesięciu miauczy, że cenzura w kraju normalnie obowiązuje, tyle że nie za sprawą urzędników jak w PRLu, tylko sędziów i właśnie 212 KK. Stąd też w wypowiedziach medialnych prawicowców nie znajdziemy np. stwierdzenia "Wałęsa to Bolek", tylko "dobrze wiadomo, kim był TW Bolek". Kto pisał inaczej narażał się na proces niejako z automatu.

Wtedy GW broniła 212 KK. Teraz 212 KK jest fe.

Cóż się stało?

Nie mam pojęcia. Cała akcja zatem zaczyna wyglądać na modny (bo o prawach człowieka) pic na wodę. Zwłaszcza, gdy w notce o tym, kto najczęściej pozywa z 212 KK naczelny Wyborczej występuje jedynie jako pozwany - a nie pozywający. Jest to o tyle dziwne, że Adam Michnik jest jedną z najczęściej, jeśli nie w ogóle najczęściej, pomawianą osobą w Polsce - przynajmniej jeśli popatrzeć na ilość procesów jaką wytacza. A są to m.in.

Michnik pozywa Rymkiewicza (2011)
Michnik pozywa Giertycha (2006)
Michnik pozywa IPN (2009)
Michnik pozywa Ziemkiewicza (2007)

oraz parę innych, część wzmiankowana n.p. tu.

Obrzydliwa hipokryzja...

PS. Niestety nie jestem prawnikiem i nie wiem czy 212KK czymś się różni od procesu o naruszenie dóbr osobistych, czy zniesławienie to to samo co pomówienie oraz jaka jest różnica jest jeśli 212 znajduje się w KK jak teraz, a jeśli byłby w KC - nie wiem, nie znam się, nie mam czasu sprawdzać, a co najważniejsze NIE OBCHODZI MNIE TO, gdyż nie ma to najmniejszego znaczenia. Wolność słowa. Całkowita.

środa, 3 sierpnia 2011

UWAGA! NIEATESTOWANE GRZYBY!

Informacje TOK FM doniosły dziś o ósmej rano, że wraz z nadejściem sierpnia na drogach pojawiły się straganiki (czyt. krzesełko wędkarskie chłop/baba/dzieciak, + słoiki) z wszelakimi "darami lasów".

ALE UWAGA! Redaktorzy OSTRZEGAJĄ!!!

ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ "DARÓW LASU" NIE MA ATESTU SANEPIDU!!! ICH KONSUMPCJA MOŻE SIĘ WIĄZAĆ Z RYZYKIEM SPOŻYCIA ŚMIERTELNIE TRUJĄCEGO GRZYBA!!!

A chyba wszyscy pamiętamy dramatyczną historię z zeszłego roku, kiedy to cała Polska śledziła losy chłopczyka zatrutego sromotnikiem...

Czekam tylko, jak w naszym miłującym wolność narodzie jakiś idiota wpadnie na pomysł zakazu handlu przydrożnego - oczywiście w ramach troski o bezpieczeństwo współziomków.

środa, 6 lipca 2011

Wolność słowa

Jedno z podstawowych praw człowieka; wolność, którą zaraz po prawie do własności wymienia się jako filary demokracji, wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego została mocnym kopniakiem uświadomiona, gdzie w polskim państwie jest jej miejsce.

Chichotem losu jest fakt, że niemal w tej samej chwili, gdy TK orzekał w sprawie trzy letnich kar za znieważenie prezydenta, na sąsiedniej Białorusi korespondent GW Andrzej Poczobut został skazany na dwa lata (co prawda w zawieszeniu, ale inne to zawieszenie niż zawieszenie w polskim prawie)dokładnie za tę samą, straszliwą zbrodnię przeciwko Ojcowi Narodu. Dziennikarz i tak może mówić o szczęściu, gdyż surowy kodeks białoruski za rzucanie obelg pod adresem Miłościwie Panujących groziło mu... trzy lata (sic!) łagrów. 

Mając ww. na względzie, wydaję mi się zupełnie usprawiedliwione stwierdzenie, że w dniu szóstym lipca dwa tysiące jedenastego roku stanowiska Polski i Białorusi uległy zbliżeniu. 

Na marginesie: nie obchodzi mnie zupełnie, kto na wprowadzenie takiej nowelizacji wpadł, kto ją zatwierdził, kto przegłosował, kto podpisał. Mam to kompletnie "we d**ie". Ten, kto bluzga na prezydenta (oczywiście na urząd, a nie na osobę) traci godność osobistą w oczach społeczeństwa i jest to najwyższa i jedyna kara, jaka powinna go za owe bluzgi spotkać. Jeśli państwo takiego chama postanawia karać TRZEMA LATAMI WIĘZIENIA to jest to oznaką gigantycznej słabości - nie tylko samego państwa jako instytucji, ale także sprawujących władzę (którzy boją się, że bez oficjalnego ukarania chama społeczeństwo nie zorientuje się, że cham jest chamem i należy mu się jedynie pogarda) oraz samego społeczeństwa (że jego przytłaczająca większość chamów takowych pogardą nie darzy).

I na koniec ciekawostka: 
Choć znieważenie prezydenta nie jest wg. polskiego KK tak makabryczną zbrodnią jak niepłacenie podatków (5 lat), to jest równie ciężkim przestępstwem jak dokonanie aborcji (3 lata), i o 50% poważniejszym niż zakatowanie zwierzęcia (2 lata).

Zaiste, pióro silniejsze od miecza! 

poniedziałek, 28 marca 2011

13.11.1 - Laptop dla każdego pierwszoklasisty!

W zapowiadanej szeroko w mass mediach sobotniej premierze dreszczowca p.t. "Drugie Śniadanie Mistrzów" premier D. Tusk przyznał się, że był trochę zbyt hura-optymistyczny ogłaszając w 2008 roku program "Laptop dla każdego gimnazjalisty". Jak było - wiadomo. Kryzys, noga, d..., brama - z laptopów dla gimnazjalistów nic nie wyszło.

Ale premier nie odpuszcza - i już w dzisiejszej Wyborczej można przeczytać zapowiedź walki o nowe, lepsze, komputerowe jutro. Tym razem dla każdego pierwszoklasisty.

Informacja z GW niesie ze sobą multum ciekawostek, aż proszących się o komentarz.

Primo: GW przytacza statystykę (niestety nie podaje źródła), mówiącą, że ponad 90% rodzin, w których jest dziecko w wieku szkolnym, posiada komputer, w większości z dostępem do internetu. Znaczy się dostęp do komputerów dzieciaki mają, ergo aż tak zagrożeni cyberwykluczeniem młodzi Polacy nie są.

No tak, ale mieć, a uczyć się z wykorzystaniem komputera to dwie różne rzeczy. Zgoda. Tylko w czym ten komputer pomoże dziecku z klas 1-3? Do nauki literek, cyfr, podstawowych działań komputer nie jest urządzeniem niezbędnym. Podobnie do rysowania i grania na cymbałkach. Ja widzę tylko jedną zaletę - obycie (szeroko rozumiane z komputerem). Ale skoro i tak przeważająca większość z komputerem ma styczność, to i tak chyba to obycie zdobywa, czyż nie?

Inną zupełnie kwestią jest to, jak do takiego pomysłu odniosą się rodzice, którzy najczęściej ograniczają pociechom dostęp do domowych PCtów do 1-2 godzin dziennie. A jak dziecko będzie miało własny netbook to co? Zabroni mu się?

Secundo: domyślam się, że netbooki będą "na piśmie" dawane nie dzieciakom, ale ich rodzicom (w dzierżawę? na zaś?). Czy w takim razie to rodzice będą odpowiadać za ewentualne szkody, jakie ich pociecha urządzeniu wyrządzi? Czy każdy rodzic chciałby brać na swoje bary taką dodatkową odpowiedzialność? A co jeśli dziecko w trzeciej klasie podstawówki już samo wraca ze szkoły? Przecież to łatwy łup dla złodzieja.

Załóżmy jednak, że netbooki nie będą zabierane do domów. To po co wtedy każdemu dziecku oddzielny netbook? Nie wystarczyłoby po prostu wyposażyć każdej klasy w komplet (20? 30?) netbooków. Wtedy mogłoby skorzystać zeń więcej dzieci, a nie tylko pierwsze trzy klasy. Na pierwszy rzut oka  trzeba by kupić więcej kompów, ale już potem nie trzeba ich fundować kolejnym rocznikom.

Załóżmy jednak, że taki program ma sens, jest ze wszech miar dobry i prowadzi społeczeństwo ku lepszemu jutru. Ale skąd wziąć na to - wg projektu ok. miliarda złotych - pieniądze???

Kaska ma pochodzić - uwaga - z koncesji płaconych przez operatorów telefonii komórkowych. I tu kolejna ciekawostka: telefonie mają do zabulenia 900 mln euro! (3,6 mld zł). Kupa forsy. W obliczu powiększającej się dziury budżetowej i rosnącego zadłużenia może warto byłoby tę kasiorę zaciułać i np. wrzucić w wydatki na benzynę dla policji?

NIE! Rząd ma lepszy pomysł - zatrzyma tylko 90 mln euro (starczy na 4 lata becikowego, luz), a 570 mln... umorzy operatorom! Moment, moment - umorzy, ale w słusznej sprawie. Za te pieniądze operatorzy unowocześnią sieci.

No i to jest dopiero ciekawe. Czy telefonia komórkowa jest jakimś dobrem narodowym, do którego państwo powinno się dokładać? Jasne, że to wynalazek, który diametralnie odmienił życie ludzkie, itd. itp., ale to są w końcu prywatne firmy, przynoszące zyski prywatnym osobom! Skoro Era czy Plus widzi zbliżający się problem, to niech przycina premię dla prezesów, tudzież przestanie zakupywać nowe autka dla menadżerów i niech ciuła forsę na nowe przekaźniki. A jak nie chce robić oszczędności - to niech podniesie ceny!

(Jeszcze pytanie - jakiego instrumentu użyje rząd, żeby zmusić firmy do przeznaczenia tych pieniędzy na modernizację sieci? Będzie kontrolował postępy prac z pomocą NIKu? Z tego co wiem prywatne firmy są prywatne i wara państwu od mieszania się do decyzji na co prywaciarz przeznacza kabzę, którą chciwą łapą kapitalisty kisi za pazuchą. Znając życie będzie jak z dotacjami kryzysowymi dla banków w US...)

Eksperyment myślowy: sieci tele zaczynają robić się przeciążone. Operatorzy wyciągają łapę po kasę od państwa. Państwo mówi - won! Sieci olewają sprawę (nie, to nie - zobaczycie co się dziać będzie!). Po pół roku realizowane jest jedno połączenie na dwa - z racji przeciążeń. Klienci są wściekli. Pojawia się ... co? Luka na rynku! Luka do zagospodarowania przez operatora, który będzie miał stabilne połączenia! Jestem przekonany, że znalazłaby się firma, która byłaby w stanie tak pozamiatać na rynku. Wszelkie biadolenia, że miejsca dla innych graczy już nie ma zbywam przykładem Play - 10 lat temu też "nie było już miejsca dla nowych operatorów", a jednak najpierw Erze udało się wypromować HEYAH, a potem wkroczył Play. I pozamiatał.

Tymczasem rząd zamierza dotować operatorów i tym sposobem pielęgnować nawarstwiające się z roku na rok patologie. Very brawo.

Ech... wróćmy do tematu. Z pozostałych 240 mln euro rząd kupi dzieciakom komputerki. Wyborna podaje - 350 tys uczniów co roku. Przez trzy lata - ok. miliona. Daje to 240 euro na 1 komputer. Co prawda zgodnie z przetargiem koncesja wygasa dopiero w 2020 roku, ale z drugiej strony wpływy do budżetowej kiesy z jej sprzedaży są rozłożone na roczne raty. De facto nie wiemy ile jeszcze kasy operatorzy mają do zapłacenia za koncesje i do kiedy (dziennikarz tego nie sprawdził - bo co się ma przemęczać?), trudno więc przyjąć jakiś czasookres do obliczeń.

Z zaprezentowanych w GW danych, że jeden komputer miałby kosztować ok. 400 złotych można wnioskować, że kasa ma starczyć nie na lat 3, ale na siedem lat. (około 100 euro za kompa). No, naciągając założenia i uwzględniając niż demograficzny można powiedzieć, że ma starczyć do czasu kolejnego przetargu na koncesje. Czy słuszne jest zakładanie takiego czasookresu? Nie wiem, sądzę że nie. Z drugiej jednak strony z tych 240 mln euro ma być pokryte ubezpieczenie, gwarancja, oprogramowanie i szkolenia dla nauczycieli. Może więc jednak jest to liczone na mniej lat? Skupiłbym się na razie na najbliższych trzech rocznikach i zobaczył, czy taki eksperyment cokolwiek wnosi, ale - rząd woli swoje, jego wola. Moja wola taka, żeby do dalszej analizy przyjąć wariant trzyletni.

Następnie, jak na rzetelną robotę dziennikarską robotę przystało, mamy wypowiedzi: użytkownika (tu - nauczyciela) i dwóch ekspertów (tu - profesora informatyka, eksperta MEN od nowych technologii oraz wykładowca nowych technologii w Kolegium Nauczycielskim w Bielsku-Białej). Nauczyciel twierdzi, że lepiej dawać komputery pierwszoklasistom (ok, być może - nie wiem tego), zaś ekspert profesor, specjalista wybitnej klasy autoratywnie ze szczytów swej katedry grzmi, zanosząc się gromkim śmiechem: takich komputerów za 400 złotych (w moim wariancie - za 240 euro) się nie znajdzie! Najtańsze to za 1,5 tysiąca i to w promocji!!! Pan wykładowca mówi jeno, że trzeba szkolić nauczycieli, bo tu jest problem.

No, jeśli MEN ma takich ekspertów, to nie dziwi mnie zupełnie, że z edukacją jest jak jest. W ciągu minuty znalazłem oferty na bestbuy eeePc za 260 dolców (180 eurasów) sztuka. Nie oszukujmy się - czymże takim ma się cechować netbook dla pierwszaka, czego nie miałby netbook dla przeciętnego użytkownika (odbiorcy) sprzętu oferowanego przez producentów, że musi kosztować aż półtora kafla? Nie kojarzę żadnej serii komputerów dedykowanej siedmiolatkom, pewnie więc niczym specjalnym wyróżniać się nie musi. Co innego, że może się łatwo zniszczyć (wiadomo - dzieci mają talent), ale od tego jest ubezpieczenie/gwarancja, którą rzekomo rząd chce zakupić. Także gratulujemy panu profesorowi rozeznania - oby tak dalej.

Żeby jeszcze bardziej pogrążyć pana profesora (a być może fachowców z GW, bo mogła to być kwestia źle postawionego pytania) - jestem przekonany, że znalazłby się producent, który łyknąłby rządowy kontrakt na tanie laptopy dla dzieci warty 240 mln euro. Podejrzewam, że łącznie ze specjalnie dostosowanym do nich sysopem i oprogramowaniem. Swoją drogą mówienie o opłatach za oprogramowanie dla pierwszoklasistów to też jakiś skandal - 99% programów potrzebnych dzieciakom jest dostępnych jako freeware.

Oczywiście to tylko moje przewidywania. Ale skoro przy zerowych nakładach jestem w stanie sprawdzić ceny netbooków dostępnych w punktach sprzedaży detalicznej, to pewnie dysponując budżetem ministerialnym rząd mógłby zrobić jakieś szersze rozeznanie, a także zaproponować np. potrącenie VATu, możliwość dofinansowania ze środków UE, czy inne ulgi. A jak nie rząd, to cholerny dziennikarz, który siedzi na etacie i pisze takie duperele.

Ale przecież wiadomo - płaci się za ilość, nie za jakość. To, że artykuł jest o kant potłuc i kupy się nie trzyma? Co z tego! I tak czytając tego posta pewnie połowa z Was kliknęła w link, który umieściłem, tym samym podbijając GW statystyki odwiedzin - co przekłada się bezpośrednio na wzrost cen reklamy na stronie. Efekt osiągnięty, norma wyrobiona.

Życzę przyjemnego tygodnia!

PS. Opracowanie odnośnie polityki koncesyjnej na UMTS - bardzo ciekawe, polecam. Również do wyszukania w mniej niż 60 sekund na wujku googlu.

czwartek, 17 lutego 2011

7.11.3 Progi wyborcze, a okręgi - pokłosie strasznych wPiSów.

Komentarz ex-Miss Mayonelli  przypomniał mi o pewnej nieścisłości, na jakiej ślad natknąłem się zbierając wczoraj dane do artykułu. Dziś przyjrzałem się tematowi raz jeszcze i ... wnioski są zaskakujące.

Ustawowe progi wyborcze (5 i 8 procent) w Polsce, jakkolwiek praktyczne (utrudniają powstanie sytuacji, z którą mamy do czynienia teraz w Belgii), stoją w jawnej sprzeczności z ideą tworzenia okręgów wyborczych!

Jeśli dobrze zrozumiałem, kraj dzieli się na okręgi wyborcze nie tylko po to, aby ułatwić organizację wyborów (choć naprawdę nie wiem na czym to ułatwienie miałoby polegać), ale również dla stojącej za nimi idei, że każdy okręg wybiera "swoich" reprezentantów. Wzorem tak pojmowanej realizacji mandatu poselskiego jest Kazimierz Kutz, który otwarcie mówi, że nie jest z PO, tylko ze Śląska.

Natomiast patrząc matematycznie wygląda ta reprezentacja następująco:

- zgodnie z założeniami ustawy na 1 mandat ma przypadać około 82000 uprawnionych do głosowania (tak są tworzone okręgi i ilość mandatów do zdobycia w nich; w rzeczywistości jest to od 72000 do 87000).
- najmniejsza ilość mandatów do zdobycia w okręgu to 7
- Liczba uprawnionych do głosowania - 30833924
- Próg dla partii liczy się w skali kraju i jest to procent oddanych wszystkich głosów - 5%.

I co widzimy? Zakładając 100% frekwencji (założenie jak najbardziej uprawnione, gdyż służące do projektowania systemu czy też jego oceny. To zresztą bez różnicy, zmniejszając frekwencję, musielibyśmy wprost proporcjonalnie zmniejszyć ilość głosów przypadających na jeden mandat) może zdarzyć się taka sytuacja: w małym okręgu wyborczym, mała partia zdobywa wszystkie mandaty zgarniając 100% głosów. 7 mandatów*82000 głosujących daje 574000 głosów. Wspomniana partia nie zdobywa nigdzie indziej głosów. W skali kraju ma zatem 1,86% oddanych głosów - nie wchodzi do parlamentu.

Aby dostać się do sejmu partia (idąc dalej tym matematycznym tokiem myślenia) musi zdobyć 1541697 głosów, czyli około 19 mandatów!

Tymczasem do założenia klubu parlamentarnego - ciała, które ma szerokie uprawnienia - wystarczy jedynie 15 posłów. Również grupa 15 posłów ma inicjatywę ustawodawczą. Do założenia zaś koła poselskiego posłów wystarczy 5.

Czy nie jest to dziwne, że aby wejść do sejmu trzeba mieć więcej posłów, niż żeby zgłosić ustawę czy założyć klub i mieć swojego marszałka?

Wracając do starcia "progi vs okręgi" - w powyższym przykładzie zwycięskie ugrupowanie nie wchodzi do parlamentu, więc ich wyborcy kończą bez reprezentanta w sejmie - mimo, że WSZYSCY w tym okręgu zażyczyli sobie takiej, a nie innej reprezentacji.

Co ciekawe, ten przepis nie obowiązuje mniejszości narodowych. Dlaczego? O ile zagwarantowanie reprezentanta dla mniejszości rozumiem i popieram, o tyle odejście od progu wyborczego jest już dla mnie zbytnim i zbytecznym faworyzowaniem mniejszości narodowych.

Refleksja nad panującą obecnie ordynacją, zwłaszcza w obliczu, jak to określił Wilk, "tragicznej mizerii wyboru" zdaje się być jak najbardziej pożądana.