poniedziałek, 28 marca 2011

13.11.1 - Laptop dla każdego pierwszoklasisty!

W zapowiadanej szeroko w mass mediach sobotniej premierze dreszczowca p.t. "Drugie Śniadanie Mistrzów" premier D. Tusk przyznał się, że był trochę zbyt hura-optymistyczny ogłaszając w 2008 roku program "Laptop dla każdego gimnazjalisty". Jak było - wiadomo. Kryzys, noga, d..., brama - z laptopów dla gimnazjalistów nic nie wyszło.

Ale premier nie odpuszcza - i już w dzisiejszej Wyborczej można przeczytać zapowiedź walki o nowe, lepsze, komputerowe jutro. Tym razem dla każdego pierwszoklasisty.

Informacja z GW niesie ze sobą multum ciekawostek, aż proszących się o komentarz.

Primo: GW przytacza statystykę (niestety nie podaje źródła), mówiącą, że ponad 90% rodzin, w których jest dziecko w wieku szkolnym, posiada komputer, w większości z dostępem do internetu. Znaczy się dostęp do komputerów dzieciaki mają, ergo aż tak zagrożeni cyberwykluczeniem młodzi Polacy nie są.

No tak, ale mieć, a uczyć się z wykorzystaniem komputera to dwie różne rzeczy. Zgoda. Tylko w czym ten komputer pomoże dziecku z klas 1-3? Do nauki literek, cyfr, podstawowych działań komputer nie jest urządzeniem niezbędnym. Podobnie do rysowania i grania na cymbałkach. Ja widzę tylko jedną zaletę - obycie (szeroko rozumiane z komputerem). Ale skoro i tak przeważająca większość z komputerem ma styczność, to i tak chyba to obycie zdobywa, czyż nie?

Inną zupełnie kwestią jest to, jak do takiego pomysłu odniosą się rodzice, którzy najczęściej ograniczają pociechom dostęp do domowych PCtów do 1-2 godzin dziennie. A jak dziecko będzie miało własny netbook to co? Zabroni mu się?

Secundo: domyślam się, że netbooki będą "na piśmie" dawane nie dzieciakom, ale ich rodzicom (w dzierżawę? na zaś?). Czy w takim razie to rodzice będą odpowiadać za ewentualne szkody, jakie ich pociecha urządzeniu wyrządzi? Czy każdy rodzic chciałby brać na swoje bary taką dodatkową odpowiedzialność? A co jeśli dziecko w trzeciej klasie podstawówki już samo wraca ze szkoły? Przecież to łatwy łup dla złodzieja.

Załóżmy jednak, że netbooki nie będą zabierane do domów. To po co wtedy każdemu dziecku oddzielny netbook? Nie wystarczyłoby po prostu wyposażyć każdej klasy w komplet (20? 30?) netbooków. Wtedy mogłoby skorzystać zeń więcej dzieci, a nie tylko pierwsze trzy klasy. Na pierwszy rzut oka  trzeba by kupić więcej kompów, ale już potem nie trzeba ich fundować kolejnym rocznikom.

Załóżmy jednak, że taki program ma sens, jest ze wszech miar dobry i prowadzi społeczeństwo ku lepszemu jutru. Ale skąd wziąć na to - wg projektu ok. miliarda złotych - pieniądze???

Kaska ma pochodzić - uwaga - z koncesji płaconych przez operatorów telefonii komórkowych. I tu kolejna ciekawostka: telefonie mają do zabulenia 900 mln euro! (3,6 mld zł). Kupa forsy. W obliczu powiększającej się dziury budżetowej i rosnącego zadłużenia może warto byłoby tę kasiorę zaciułać i np. wrzucić w wydatki na benzynę dla policji?

NIE! Rząd ma lepszy pomysł - zatrzyma tylko 90 mln euro (starczy na 4 lata becikowego, luz), a 570 mln... umorzy operatorom! Moment, moment - umorzy, ale w słusznej sprawie. Za te pieniądze operatorzy unowocześnią sieci.

No i to jest dopiero ciekawe. Czy telefonia komórkowa jest jakimś dobrem narodowym, do którego państwo powinno się dokładać? Jasne, że to wynalazek, który diametralnie odmienił życie ludzkie, itd. itp., ale to są w końcu prywatne firmy, przynoszące zyski prywatnym osobom! Skoro Era czy Plus widzi zbliżający się problem, to niech przycina premię dla prezesów, tudzież przestanie zakupywać nowe autka dla menadżerów i niech ciuła forsę na nowe przekaźniki. A jak nie chce robić oszczędności - to niech podniesie ceny!

(Jeszcze pytanie - jakiego instrumentu użyje rząd, żeby zmusić firmy do przeznaczenia tych pieniędzy na modernizację sieci? Będzie kontrolował postępy prac z pomocą NIKu? Z tego co wiem prywatne firmy są prywatne i wara państwu od mieszania się do decyzji na co prywaciarz przeznacza kabzę, którą chciwą łapą kapitalisty kisi za pazuchą. Znając życie będzie jak z dotacjami kryzysowymi dla banków w US...)

Eksperyment myślowy: sieci tele zaczynają robić się przeciążone. Operatorzy wyciągają łapę po kasę od państwa. Państwo mówi - won! Sieci olewają sprawę (nie, to nie - zobaczycie co się dziać będzie!). Po pół roku realizowane jest jedno połączenie na dwa - z racji przeciążeń. Klienci są wściekli. Pojawia się ... co? Luka na rynku! Luka do zagospodarowania przez operatora, który będzie miał stabilne połączenia! Jestem przekonany, że znalazłaby się firma, która byłaby w stanie tak pozamiatać na rynku. Wszelkie biadolenia, że miejsca dla innych graczy już nie ma zbywam przykładem Play - 10 lat temu też "nie było już miejsca dla nowych operatorów", a jednak najpierw Erze udało się wypromować HEYAH, a potem wkroczył Play. I pozamiatał.

Tymczasem rząd zamierza dotować operatorów i tym sposobem pielęgnować nawarstwiające się z roku na rok patologie. Very brawo.

Ech... wróćmy do tematu. Z pozostałych 240 mln euro rząd kupi dzieciakom komputerki. Wyborna podaje - 350 tys uczniów co roku. Przez trzy lata - ok. miliona. Daje to 240 euro na 1 komputer. Co prawda zgodnie z przetargiem koncesja wygasa dopiero w 2020 roku, ale z drugiej strony wpływy do budżetowej kiesy z jej sprzedaży są rozłożone na roczne raty. De facto nie wiemy ile jeszcze kasy operatorzy mają do zapłacenia za koncesje i do kiedy (dziennikarz tego nie sprawdził - bo co się ma przemęczać?), trudno więc przyjąć jakiś czasookres do obliczeń.

Z zaprezentowanych w GW danych, że jeden komputer miałby kosztować ok. 400 złotych można wnioskować, że kasa ma starczyć nie na lat 3, ale na siedem lat. (około 100 euro za kompa). No, naciągając założenia i uwzględniając niż demograficzny można powiedzieć, że ma starczyć do czasu kolejnego przetargu na koncesje. Czy słuszne jest zakładanie takiego czasookresu? Nie wiem, sądzę że nie. Z drugiej jednak strony z tych 240 mln euro ma być pokryte ubezpieczenie, gwarancja, oprogramowanie i szkolenia dla nauczycieli. Może więc jednak jest to liczone na mniej lat? Skupiłbym się na razie na najbliższych trzech rocznikach i zobaczył, czy taki eksperyment cokolwiek wnosi, ale - rząd woli swoje, jego wola. Moja wola taka, żeby do dalszej analizy przyjąć wariant trzyletni.

Następnie, jak na rzetelną robotę dziennikarską robotę przystało, mamy wypowiedzi: użytkownika (tu - nauczyciela) i dwóch ekspertów (tu - profesora informatyka, eksperta MEN od nowych technologii oraz wykładowca nowych technologii w Kolegium Nauczycielskim w Bielsku-Białej). Nauczyciel twierdzi, że lepiej dawać komputery pierwszoklasistom (ok, być może - nie wiem tego), zaś ekspert profesor, specjalista wybitnej klasy autoratywnie ze szczytów swej katedry grzmi, zanosząc się gromkim śmiechem: takich komputerów za 400 złotych (w moim wariancie - za 240 euro) się nie znajdzie! Najtańsze to za 1,5 tysiąca i to w promocji!!! Pan wykładowca mówi jeno, że trzeba szkolić nauczycieli, bo tu jest problem.

No, jeśli MEN ma takich ekspertów, to nie dziwi mnie zupełnie, że z edukacją jest jak jest. W ciągu minuty znalazłem oferty na bestbuy eeePc za 260 dolców (180 eurasów) sztuka. Nie oszukujmy się - czymże takim ma się cechować netbook dla pierwszaka, czego nie miałby netbook dla przeciętnego użytkownika (odbiorcy) sprzętu oferowanego przez producentów, że musi kosztować aż półtora kafla? Nie kojarzę żadnej serii komputerów dedykowanej siedmiolatkom, pewnie więc niczym specjalnym wyróżniać się nie musi. Co innego, że może się łatwo zniszczyć (wiadomo - dzieci mają talent), ale od tego jest ubezpieczenie/gwarancja, którą rzekomo rząd chce zakupić. Także gratulujemy panu profesorowi rozeznania - oby tak dalej.

Żeby jeszcze bardziej pogrążyć pana profesora (a być może fachowców z GW, bo mogła to być kwestia źle postawionego pytania) - jestem przekonany, że znalazłby się producent, który łyknąłby rządowy kontrakt na tanie laptopy dla dzieci warty 240 mln euro. Podejrzewam, że łącznie ze specjalnie dostosowanym do nich sysopem i oprogramowaniem. Swoją drogą mówienie o opłatach za oprogramowanie dla pierwszoklasistów to też jakiś skandal - 99% programów potrzebnych dzieciakom jest dostępnych jako freeware.

Oczywiście to tylko moje przewidywania. Ale skoro przy zerowych nakładach jestem w stanie sprawdzić ceny netbooków dostępnych w punktach sprzedaży detalicznej, to pewnie dysponując budżetem ministerialnym rząd mógłby zrobić jakieś szersze rozeznanie, a także zaproponować np. potrącenie VATu, możliwość dofinansowania ze środków UE, czy inne ulgi. A jak nie rząd, to cholerny dziennikarz, który siedzi na etacie i pisze takie duperele.

Ale przecież wiadomo - płaci się za ilość, nie za jakość. To, że artykuł jest o kant potłuc i kupy się nie trzyma? Co z tego! I tak czytając tego posta pewnie połowa z Was kliknęła w link, który umieściłem, tym samym podbijając GW statystyki odwiedzin - co przekłada się bezpośrednio na wzrost cen reklamy na stronie. Efekt osiągnięty, norma wyrobiona.

Życzę przyjemnego tygodnia!

PS. Opracowanie odnośnie polityki koncesyjnej na UMTS - bardzo ciekawe, polecam. Również do wyszukania w mniej niż 60 sekund na wujku googlu.