czwartek, 30 grudnia 2010

52.10.3 - Jan T. Gross Strikes Back (Again)!

Dlaczego, och dlaczego?

Niebawem ukaże się kolejna książka autora "Sąsiadów" i "Strachu". I znów będzie dokumentowała zbrodnie narodu polskiego na Żydach. Znów Gross odsłoni Prawdę Niewygodną, znów będziemy zmuszeni spojrzeć w lustro Historii i zmierzyć się z kolejnym, tak chętnie przez nas zapominanym, Faktem. My, Polacy.

News na temat - tutaj.

Mi to pachnie tanią sensacją. A Gross z kontrowersyjnego publicysty przeobraża się w moim mniemaniu w hochsztaplera niczym David Irving, który znalazł sobie dobry, łatwy sposób na dostatnie życie. Cóż to za sensacja - o tym, że istniała grupa warszawiaków grabiąca gruzy Getta wiadomo od dawna, podobnie jak o kolaborantach i szmalcownikach. Pewny jestem, że gruzowiska Mariensztatu również można by uznać za zbiorową mogiłę. Więc o co dym? Nihil novi, choć proceder łupienia zwłok/mogił jest obrzydliwy i moralnie - oczywista oczywistość - naganny. 

Dziwi mnie natomiast dobór cytatów w newsie, z których tak naprawdę może nic nie wynikać. 

Cytat 1: W książce Gross przytacza szokującą relację świadków procederu, którzy we wrześniu 1945 r. byli w okolicach obozu. "Po przybyciu na miejsce stwierdziliśmy, iż w miejscu gdzie znajdował się obóz, zastaliśmy zryte pole przekopane przez okoliczną ludność. Pole było tak zryte, że w niektórych miejscach były doły do 10 m głębokie, w niektórych widniały szczątki kości ludzkich, piszczele, szczęki, nogi itp. (...)Wszystkie baraki, które się tam znajdowały, są spalone lub rozgrabione na opał przez ludność okoliczną" - powiedzieli autorowi.

No dobrze, ale co z tego? Skąd wiadomo, że pole było przekopane przez okoliczną ludność? A może to była ludność przyjezdna? A może to byli żołnierze radzieccy? Bardzo mnie ciekawi jakim sposobem oglądając dół, można stwierdzić kto go wykopał. 
Tekst o barakach... hmmm... Tak, to haniebne, że chłopi w obliczu zimy myśleli o własnym przetrwaniu, miast o zachowaniu świadectwa o hekatombie. Ostatnio - o ile się nie mylę w Drugim Śniadaniu Mistrzów - słyszałem taki komentarz: "Pani z muzeum lokalnego, które mieści się w starym dworku, biadoli, że w '45tym to tu ruscy stacjonowali i zerwali całą, zabytkową, piękną klepkę i boazerię i nią palili! A co, mieli z zimna umrzeć?" Jakkolwiek to nie zabrzmi - wojna jednak ma swoje prawa i choć ci, którzy starają się uratować w jej czasie zabytki i dzieła sztuki, zasługują na pochwałę (taki von Choltitz na przykład), to jednak nie należy obsobaczać tych, którzy ratując życie niszczą je. 

Oczywiście zakładając, że baraki w Treblince to zabytki. 

Cytat2: Gross cytuje także zeznania "kopacza" z Treblinki, Dominika Kucharka. Został on oskarżony o przestępstwo walutowe, bo sprzedał w Warszawie brylant znaleziony w obozie i kupował złote monety. "Wyjaśniał na swoją obronę, że "wszyscy" z jego wsi chodzili kopać" - czytamy we fragmencie książki, który przytacza portal tvn24.pl.

"O tym, że poszukiwanie złota i kosztowności na terenie byłego obozu w Treblince jest wzbronione nie wiedziałem, gdyż żołnierze radzieccy także z nami chodzili i szukali. Te miejsca gdzie spodziewali się znaleźć kosztowności nawet wysadzali materiałami wybuchowymi" - tłumaczył Kucharek.

Gdybym był historykiem, to nie uznawałbym pana Kucharka za wiarygodne źródło. Zwłaszcza w kwestii współodpowiedzialności dzielonej ze „wszystkimi ze wsi”. Druga część cytatu również jest zastanawiająca. Na miejscu pana Kucharka kombinowałbym jak nie pójść do pierdla na dłużej niż trzeba. Na pytanie skąd mam brylant, powiem, że znalazłem. Gdzie – w obozie. A czemu grzebałem – no bo radzieccy żołnierze też grzebali. A skoro bratni radziecki żołnierz mógł grzebać, to ja chyba też, nie?

Cytat 3: ... Europejczycy, których oglądamy na zdjęciu, najprawdopodobniej zajmowali się rozkopywaniem spopielonych szczątków ludzkich w poszukiwaniu złota i kosztowności przeoczonych przez nazistowskich morderców.

Najprawdopodobniej. Żałuję tylko, że nie zamieszczono zdjęcia – a może owi Europejczycy kopali ziemniaki?

Cytat 4: Wieśniacy najprawdopodobniej "zostali złapani na gorącym uczynku podczas przekopywania ziemi, (...) albo przegonieni do wyrównywania gruntu po uprzednich wykopkach".

Najprawdopodobniej. Tak samo jak wyżej.

Aha - i naprawdę trudno uwierzyć w "przeoczenia" nazistów. Zwłaszcza patrząc na buty, grzebienie czy walizki w Auschwitz. 

*** 

Jeśli to są koronne argumenty/dowody w sprawie łupienia grobów… cóż, dla mnie nie są zbyt przekonujące. Niemniej – książka jeszcze się nie ukazała – pożyjemy, zobaczymy.

Mam pomysł – może niech Sejm przyjmie uchwałę, w której – w imieniu Narodu Polskiego – przyznaje się do wszelkich przewin względem zarówno swoich współbraci, jak i innych nacji, za przewiny owe głęboko przeprasza i obiecuje poprawę...

… tym samym ucinając Grossowi źródełko łatwej kaski i utrudniając życie dziennikarzom, którzy będą musieli znaleźć sobie inne tematy, niż rewelacje nt. stosunków polsko-żydowskich na przestrzeni dziejów.

środa, 29 grudnia 2010

52.10.2 - Nowa Enigma made in Poland

Bardzo mnie ucieszył news z dzisiejszego poranka. "Rzeczpospolita" donosi o sukcesie polskich matematyków z WAT, pod kierownictwem prof. Gawińskiego - stworzeniu nowego systemu szyfrującego, który - wg zapewnień profesora - jest nie do złamania. Sukces naukowcy zawdzięczają (oprócz swojej determinacji, talentowi, pracy) odkryciu z dziedziny kryptografii krzywych eliptycznych. Szczegóły, choć i tak bardzo ogólne - tutaj.

Choć nazywanie odkrycia Polaków nową Enigmą wydaje mi się nieco niefortunne - w końcu wiemy jakie były losy genialnej niemieckiej maszyny szyfrującej - to jednak zespół profesora Gawińskiego ma powody do dumy. Znając życie pracowali w warunkach, w których zachodni naukowcy nie chcieliby nawet sprawdzać kolokwiów, a do tego udało im się stworzyć rzecz, która jest naprawdę przydatna, a nie tylko hipotetycznie.

Najbardziej zaś cieszy fakt, że informacja już od rana krąży po mediach i zapewne trafi do głównych wydań programów informacyjnych - miejmy nadzieję, że nie jest to skutek poświątecznego letargu i marazmu w sejmie.

Oby więcej takich newsów! Gratulacje!

wtorek, 28 grudnia 2010

52.10.1 - Problemów z prądem c.d.

Nawiązując do mini dyskusji, jaka wywiązała się pod poprzednim wpisem, podaję za Polskim Radiem Szczecin, iż w wielu miejscowościach w Zachodniopomorskim ludzie spędzili święta bez prądu. Powodem, jak usłyszałem dziś rano w serwisach TOK FM, były uszkodzenia sieci dystrybucyjnych wskutek srogiej zimy i starego sprzętu. Dopiero dziś uda się, być może, naprawić sieć na tyle, by prąd był już w każdym mieszkaniu.

Co zdaje się potwierdzać, że blackouty raczej będą zdarzały się na skutek starej instalacji przesyłowej, a nie braku mocy prądotwórczych.

Tym samym składam wszystkim Szanownym życzenia poświąteczne oraz aktualne życzenia noworoczne - oby nas nie zalało, spaliło, wysuszyło, prądu nie zabrało i pracy nie pozbawiło.

Oby.

Na koniec gorąco polecam wszystkim blog Roberta Gwiazdowskiego. Co prawda czasami udaje mu się przedostać do głównych mediów, ale na ogół jego opinie nie są specjalnie poważane/zauważane - a szkoda. Na blogu celne komentarze do aktualnych wydarzeń, ciekawe analizy głównych problemów gospodarczych, a także nieustanna walka z OFE. :) Polecam.

środa, 15 grudnia 2010

50.10.1 - Nowe podatki Cesarza

Coraz bliżej Świąt, zima daje się we znaki, wkoło czapy śniegu i błoto pośniegowe na ulicach. Rząd, pchnięty do działania bliżej niezdefiniowanym impulsem, zdecydował się pochylić nad problemem przestarzałej sieci energetycznej Kraju.

Mimo, że nie doświadczamy jeszcze kontrolowanych przerw w dostawach prądu, a kable wysokiego napięcia nie pękają na potęgę, to nie miejmy złudzeń - polska sieć energetyczna jest w stanie agonalnym. Nie tylko zresztą polska - z podobną sytuacją borykają się pozostałe kraje regionu.

Nie ma w tym nic dziwnego - druty mają mniej więcej po trzydzieści lat, mają więc prawo już nie dawać rady. Dla mniej obeznanych z fizyką dodam jeszcze, że stan linii przesyłowych wpływa bezpośrednio  na cenę prądu, gdyż im gorszy stan, tym większe straty na przesyle, co dostawca pokrywa sobie podnosząc cenę za kWh.

Linie przesyłowe trzeba zatem wyremontować, a w zasadzie - postawić nowe. Tylko kto za to zapłaci?

Rząd już rozważa opcję najprostszą - sięgnięcie po forsę do kieszeni podatnika. Konkretny pomysł to specjalny podatek lokalny, z którego samorządy będą finansować budowę/remont sieci. Tajemnicze gremium, zwane ekspertami, na pomysł się burzy - jakże to! To podatnicy mają sponsorować infrastrukturę firm prywatnych???

Sprawę trzeba doprecyzować - samorządy miałyby się dokładać na remont linii właśnie lokalnych, tzw. dystrybucyjnych, które są dobrem takich firm prywatnych jak Energa, PGE, Enea itp.

Czy to dobry pomysł? Naprawdę trudno to ocenić. Bo skoro prywatna firma energetyczna ma związane ręce jeśli chodzi o ustalanie ceny prundu (URE zatwierdza plany taryfowe raz na rok - więc trudno mówić o długofalowej polityce finansowej), to jak może zaplanować sobie wymianę/remont kabli? A z drugiej strony, jeśli Państwo nie dołoży się, a firma nie będzie chciała remontować, to kto straci? Pan straci, Pani straci, my stracimy... Społeczeństwo!

Jak to lepiej rozwiązać - nie mam pojęcia. Należałoby się zastanowić w ogóle nad tym jaki model zaopatrywania ludzi w prąd byłby najlepszy. Ale to już temat na co najmniej pracę doktorską.

Jedno jest pewne - powszechne blackouty zbliżają się wielkimi krokami.

PS. W zeszłym tygodniu strona zaliczyła 2000 odsłon :) Dziękuję Wam serdecznie! i teraz nabijamy kolejnego tysiaka na tym jakże przeSłoDZIUffffffnYMMM SŁIIItaaaaśNYMM BlogasssSSSSkUUUU! :P

poniedziałek, 6 grudnia 2010

49.10.1 - Redukcji obstrukcja

W poprzedni piątek (03.12) sejm przyjął nie tylko ustawę o parytetach, ale także zobowiązał (się?) do dziesięcioprocentowej redukcji w administracji.

Odgórny prikaz poszedł, ale już dziś włodarze urzędów wszelakich wskazują na zasadniczy problem - zwolnienia przyniosą... lawinę pozwów, której w sukurs idzie wprowadzona niedawno możliwość składania pozwu zbiorowego (potrzebne do niego jest minimum 10 osób).

A skąd taki prognostyk? Otóż ustawodawca nie zdefiniował kryteriów, wg których ma się redukcja dokonywać. W efekcie każdy zwolniony pracownik, będzie mógł się odwoływać lub złożyć pozew o bezzasadne pozbawienie pracy...

Nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Rozumiem intencje ustawodawcy - przecież trudno premierowi czy posłowi arbitralnie stwierdzić, kogo należy wywalić w urzędzie powiatowym, ale nie można ustawą, która w założeniu ma zredukować koszt prowadzenia państwa, jednocześnie narażać państwa na wydatki (sąd może orzec zamiast przywrócenia pracy wypłatę odszkodowania, do tego dochodzą koszty sądowe).

W tym momencie rzec by się chciało: LANGSAM, LANGSAM, ABER SICHER, PANOWIE SZLACHTA!

niedziela, 5 grudnia 2010

48.10.1 - Parytety wreszcie są!

W piątek (3.12.2010) Sejm przyjął ustawę parytetową! Głosi ona:

- Aby lista wyborcza do sejmu, PE, rad gmin (powyżej 20tys. mieszkańców), powiatów lub sejmiku wojewódzkiego mogła być zarejestrowana, minimum 35% miejsc musi być zajęte przez mężczyzn, minimum 35% musi być zajęte przez kobiety. Reszta do podziału podle uznania szefostwa.

- Zasada nie obowiązuje na listach do senatu i gmin poniżej 20tys. mieszkańców

- Po wycofaniu się kandydata z listy już po rejestracji nie straci ona ważności, nawet jeśli nie będzie spełniała wymogu

- Ustawa nie precyzuje na których miejscach mają być kobiety czy mężczyźni (poprawka, by wśród pierwszych trzech miejsc była choć 1 kobieta, a w pierwszej piątce przynajmniej 2 została odrzucona)

Choć jest to krok w dobrym kierunku, to pewnie osoby, które o parytety najbardziej walczyły, nie będą zadowolone. Przyjęta ustawa pozwala dalej żyć w magicznej fikcji, bo skoro nie ma sprecyzowanych miejsc, na których mają znaleźć się Panie, to podejrzewam, że gro z nich będzie zamykało stawkę, a nie ją otwierało.

Pewnie tą samą filozofią będą kierowali się włodarze list, przyznając pozostałe 30% miejsc.

Abstrahując jednak od samej ustawy - fascynuje mnie, że ludzie walczący z dyskryminacją jako główne rozwiązanie proponują... również dyskryminację. Tyle że w drugą stronę. Punkty preferencyjne ze względu na płeć, rasę, pochodzenie czy pokrewieństwo przy egzaminach do szkół, parytety...

Czy dyskryminowanie większości (może inaczej - osób do tej pory dyskryminujących), to dobre rozwiązanie na bolączki nierówności w społeczeństwach?

Wracając jednak do parytetów - przecież to wyborcy głosują i głosem swym wybierają posła/radnego. Zatem jeśli wyborcy chcieliby posłanek i radczyń, to by je sobie wybrali.

Niby racja, odpowiadają osoby proparytetowe, ale wyborcy na co dzień widzą w polityce tylko mężczyzn (którzy są tam przez patriarchalne zacofanie polskiego społeczeństwa) i przez ten obraz zapamiętują sobie fałszywe twierdzenie, że tylko mężczyźni się do polityki nadają i przez to kobiety nie mają szans! Zatem trzeba zagwarantować ustawowo (sic!) obecność kobiet w polityce! Nie ważne czy kto mądry, głupi, oszust czy kaznodzieja - ważne co ma między nogami!

Taka to jest kontrargumentacja na najcięższy gatunkowo zarzut względem parytetów. I tylko dziwi mnie czemu nikt nie zaproponował takiego rozwiązania:

Parytet fifty-fifty... na JEDNĄ (słownie: jedną!) kadencję. Wtedy wyborcy będą mogli się przekonać czy więcej warte są osobniki XY, czy może jednak XX i po czterech latach zadecydować, czy faktycznie chcą więcej kobiet w polityce. Jeśli jedna kadencja to za mało dla najbardziej zawziętych obrońców równości można by ten okres wydłużyć do dwóch, maksymalnie trzech.

Nic to. Przeszła ustawa jaka przeszła. Już w przyszłą jesienią przekonamy się co jest warta.

P.S. Polecam artykuł koleżanki związany z tematem->o tutej.

środa, 1 grudnia 2010

Refleksja: sfera prywatna = sfera zawodowa ?

W poprzednim numerze Wprost pojawił się artykuł o cyberekshibicjoniźmie - zjawisku, któremu, jeśli wierzyć statystykom, Polacy ulegają wyjątkowo często. Nie chodzi tu tylko o gołe fotki amatorów rozsyłane obcym, ale raczej o profile w portalach społecznościowych, dzielenie się prywatną sferą swojego życia z osobami nieznajomymi oraz - co jest głównym "zagrożeniem" - znajomymi z pracy.

Coraz częściej słyszymy o utracie pracy z powodu niefortunnego komentarza na forum czy facebooku. Czasem rzecz dotyczy urzędnika administracji, osoby publicznej, kiedy indziej prywatnej osoby, która np. skrytykowała swojego pracodawcę w sieci.

Problem wykracza jednak poza standardowe zbluzganie szefa. Firmy zaczynają już tworzyć kodeksy zachowywania się w internecie, które zawierają takie pozycje jak: żadnych zdjęć z imprez (niekoniecznie firmowych), żadnych fotek po pijaku, żadnych wulgaryzmów. Grzecznie, miło i bez kontrowersji.

Dało mi to do myślenia. Przez ostatnie ...dziesiąt lat zmieniał się stosunek człowieka do pracy i vice versa. Życie prywatne było życiem prywatnym. Praca trwała regularne 8 godzin. Ni mniej, ni więcej. Z czasem życie zawodowe zaczęło stawać się coraz bardziej absorbujące. Nielimitowany czas pracy sprawił, że teoretycznie nie musisz siedzieć w biurze 8 godzin jeśli nie masz nic do roboty, ale w praktyce w większości przypadków będziesz tak przeładowany ilością zobowiązań, że musisz zostawać dłużej - za co nikt ci nie płaci ekstra. Duże firmy zauważyły (dzięki badaniom HR), że przerzucanie więzi emocjonalnych ze sfery prywatnej na zawodową, tworzenie z pracowników zgranej grupki przyjaciół, identyfikowanie z firmą niczym z rodziną - daje wymierne korzyści w postaci podniesienia efektywności, a co za tym idzie zysków.

Szary pracownik ma coraz mniej czasu na spotykanie się ze znajomymi spoza miejsca pracy. Chwile, które może przeznaczyć na utrzymanie kontaktu z przyjacielem, woli poświęcić najbliższej rodzinie.

I tu z pomocą przyszła technologia - wpierw telefony, potem internet, wreszcie WEB 2.0 i portale społecznościowe. Jak bardzo te zdobycze ułatwiły podtrzymywanie kontaktu nawet z bardzo dalekimi znajomymi łatwo zaobserwować po ilości składanych na facebooku życzeń urodzinowych. Osobiście nigdy nie dostawałem tylu życzeń bez organizowania hucznej imprezy.

Ale i w tę strefę wkraczają pracodawcy. Reprezentujesz firmę także po godzinach pracy, więc uważaj co pokazujesz w sieci. Kontrola rozszerza się.

Spędzasz 1/3 doby w pracy, może nawet i więcej. 2 godziny dolicz na dojazdy. 8 godzin na funkcję życiowe. Zostaje ci 6 godzin na życie prywatne - zrobienie zakupów, prania, posprzątanie mieszkania, odebranie dzieci ze szkoły, przytulenie współmałżonka, wspólną kolację.

1/3 doby spędzasz w pracy. Wiele firm zabroni ci mówić o tym co w tej pracy robisz - w imię dobra firmy. Z kim zatem będziesz mógł się podzielić informacjami z jednej trzeciej swojego życia? Tylko z kolegą z pracy.

Osobiście wali mnie czy mój doradca finansowy po pracy upija się do nieprzytomności. Tak długo jak dobrze mi doradza, może dla mnie robić co chce w swoim prywatnym życiu.

Firma PRowa wydaje kodeks dla swoich pracowników - jakie zdjęcia umieszczać, a jakich nie na profilach społecznościowych. W końcu to firma PRowa - reprezentujesz klienta zawsze i wszędzie. A czemu nie posunąć się dalej i nie pomontować w przepustkach do firmy nadajników radiowych? Wtedy będzie można kontrolować gdzie pracownik przebywa! Chyba firma PRowa nie chce, aby ich pracownik był widziany przez potencjalnych klientów w towarzystwie roznegliżowanych panienek w Sofii? Sprawę mogłyby załatwić też telefony służbowe.

A co jeśli ów hipotetyczny pracownik firmy PRowskiej jest homoseksulistą? Albo jeszcze lepiej - jego hobby to występowanie jako drag queen w najbardziej znanym klubie gejowskim stolicy? Czy wtedy firma też się go pozbędzie, bo "jego prywatny wizerunek może być nieakceptowalny przez część klienteli"?

Bardzo mnie zasmuciła niedawno emitowana reklama Mercedesa z Michałem Żebrowskim. Aktor dobrze znanym głosem amanta deklarował: "Kim jesteś? Przede wszystkim swoją pracą." I choć już za chwilę pojawia się rodzina wraz z zapewnieniem, że to ona jest najważniejsza - to jednak przede wszystkim jesteś swoją pracą.

Jestem? Jesteś? Musisz być?