czwartek, 17 lutego 2011

7.11.3 Progi wyborcze, a okręgi - pokłosie strasznych wPiSów.

Komentarz ex-Miss Mayonelli  przypomniał mi o pewnej nieścisłości, na jakiej ślad natknąłem się zbierając wczoraj dane do artykułu. Dziś przyjrzałem się tematowi raz jeszcze i ... wnioski są zaskakujące.

Ustawowe progi wyborcze (5 i 8 procent) w Polsce, jakkolwiek praktyczne (utrudniają powstanie sytuacji, z którą mamy do czynienia teraz w Belgii), stoją w jawnej sprzeczności z ideą tworzenia okręgów wyborczych!

Jeśli dobrze zrozumiałem, kraj dzieli się na okręgi wyborcze nie tylko po to, aby ułatwić organizację wyborów (choć naprawdę nie wiem na czym to ułatwienie miałoby polegać), ale również dla stojącej za nimi idei, że każdy okręg wybiera "swoich" reprezentantów. Wzorem tak pojmowanej realizacji mandatu poselskiego jest Kazimierz Kutz, który otwarcie mówi, że nie jest z PO, tylko ze Śląska.

Natomiast patrząc matematycznie wygląda ta reprezentacja następująco:

- zgodnie z założeniami ustawy na 1 mandat ma przypadać około 82000 uprawnionych do głosowania (tak są tworzone okręgi i ilość mandatów do zdobycia w nich; w rzeczywistości jest to od 72000 do 87000).
- najmniejsza ilość mandatów do zdobycia w okręgu to 7
- Liczba uprawnionych do głosowania - 30833924
- Próg dla partii liczy się w skali kraju i jest to procent oddanych wszystkich głosów - 5%.

I co widzimy? Zakładając 100% frekwencji (założenie jak najbardziej uprawnione, gdyż służące do projektowania systemu czy też jego oceny. To zresztą bez różnicy, zmniejszając frekwencję, musielibyśmy wprost proporcjonalnie zmniejszyć ilość głosów przypadających na jeden mandat) może zdarzyć się taka sytuacja: w małym okręgu wyborczym, mała partia zdobywa wszystkie mandaty zgarniając 100% głosów. 7 mandatów*82000 głosujących daje 574000 głosów. Wspomniana partia nie zdobywa nigdzie indziej głosów. W skali kraju ma zatem 1,86% oddanych głosów - nie wchodzi do parlamentu.

Aby dostać się do sejmu partia (idąc dalej tym matematycznym tokiem myślenia) musi zdobyć 1541697 głosów, czyli około 19 mandatów!

Tymczasem do założenia klubu parlamentarnego - ciała, które ma szerokie uprawnienia - wystarczy jedynie 15 posłów. Również grupa 15 posłów ma inicjatywę ustawodawczą. Do założenia zaś koła poselskiego posłów wystarczy 5.

Czy nie jest to dziwne, że aby wejść do sejmu trzeba mieć więcej posłów, niż żeby zgłosić ustawę czy założyć klub i mieć swojego marszałka?

Wracając do starcia "progi vs okręgi" - w powyższym przykładzie zwycięskie ugrupowanie nie wchodzi do parlamentu, więc ich wyborcy kończą bez reprezentanta w sejmie - mimo, że WSZYSCY w tym okręgu zażyczyli sobie takiej, a nie innej reprezentacji.

Co ciekawe, ten przepis nie obowiązuje mniejszości narodowych. Dlaczego? O ile zagwarantowanie reprezentanta dla mniejszości rozumiem i popieram, o tyle odejście od progu wyborczego jest już dla mnie zbytnim i zbytecznym faworyzowaniem mniejszości narodowych.

Refleksja nad panującą obecnie ordynacją, zwłaszcza w obliczu, jak to określił Wilk, "tragicznej mizerii wyboru" zdaje się być jak najbardziej pożądana.

środa, 16 lutego 2011

07.11.2 - Straszny PiS 2

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i odzew, zarówno tu, jak i na facebooku.

Postaram się nieco uściślić swój poprzedni wpis.

Wychodzę z następującego założenia - mimo, że właśnie rusza lawina niechęci społecznej i medialnego biczowania Tuska i PO, zakładam, że Platforma nie dostanie w wyborach mniej niż 30%. Mimo, że strach przed PiSem jest wg mnie bezzasadny, to jest na tyle silnie zakorzeniony w ludziach, że 30% poparcia PO ma zagwarantowane. Nawet jeśli założymy, że strach przed PiSem wyparuje z  ludzi, to elektorat PO i tak na PO zagłosuje. Ewentualny odpływ zwolenników przejmie SLD lub RPP. Obie frakcje są idealnymi kandydatami na koalicjanta dla PO. Możliwe też jest, że część głosów złapie PJN, którym mimo wszystko w tej chwili bliżej jest do PO niż do PiSu (program vs niechęć Prezesa).

Do tego zwróćcie Szanowni uwagę na np. taki sondaż poparcia z 8.02 (swoją drogą - fajna aplikacja) - następujący rozkład poparcia: PO - 35%, PiS - 21%, SLD - 11% - daje Platformie 258 mandatów - 56% głosów w sejmie, w efekcie - samodzielne rządy.

Drugie założenie z którego wychodzę, jest następujące: PiS nie zdobędzie więcej niż 30% głosów.

Mimo całej zdolności Prezesa do organizowania ludzi, talentu w rozgrywaniu polityków, sprytu politycznego, strategicznego myślenia, intelektu, itp. itd. - wolta po kampanii prezydenckiej przekreśliła jego szansę na realną władzę. PiS pod wodzą Kaczyńskiego ma w mojej opinii szansę na trwanie na podobnej zasadzie, co egzystencja PSLu.

Mcteagle stwierdza - znając amnezję wyborczą Polaków wynik 35% dla PiS jest całkowicie możliwy - owszem, Polacy zapominają, ale sądzę, że nie w tym wypadku.

Po pierwsze, PiS stracił swoich spin doktorów, stracił też tych ludzi, którzy mogliby przyciągnąć wyborce centrowego (republikańskiego rzekłbym), czyli tego, który właśnie ma zapomnieć oszustwo z czasu kampanii prezydenckiej (na które - przyznaję - dałem się nabrać). Pozostali tylko skrajni narodowościowcy i to też tylko ci, dla których sfera idei jest ważniejsza niż wszystko inne (zwolennicy JKMa pójdą do PJN). Kto więc ma wypromować PiS w wyborach? Ziobro? Cymański? Lansowany na "merytorycznego młodego" Hoffman?

Po drugie - aby wyborca republikański znów zagłosował na PiS musi uwierzyć, że republikańskie idee są bliskie Prezesowi, bo jak wiadomo - PiS to Prezes, a Prezes to PiS. Niestety Prezes woltą po wyborach prezydenckich i zaostrzeniem kursu przekreślił jakiekolwiek szansę. Być może zresztą o to chodziło - kampania z czerwca 2010 to może miał być taki jednorazowy eksperyment? Jednorazowy w swoim zamierzeniu, bo dwa razy na taką kiełbasę nikt się nie skusi. Skoro się zmienił, a się nie zmienił... Kaczyński odkrył całkowicie swoje karty i nikt poza wiernymi pretorianami na niego nie zagłosuje. To, że owych pretorianów jest 25% - cóż, w takim kraju żyjemy.

Poza tym wydaje mi się (ale tu pewności nie mam), że jednak rok od zrobienia w wała elektoratu centrowego, to za mało czasu, żeby elektorat ów wybaczył i zapomniał - zresztą sam Prezes nie pozwala mu zapomnieć, co miesiąc odstawiając szopkę na Starówce. Do tego dojdą obchody Katastrofy Smoleńskiej, które rozwieją wszelkie wątpliwości centrowego elektoratu odnośnie kursu PiS. Żadne programy naprawy gospodarki nie pomogą, bo PiSowi NIE MA KTO takiego programu napisać. Niestety, ci co mogli przeszli do PJN lub zginęli w Tupolewie.

Prezes zatem wychodzi raz na jakiś czas do ludu (coraz rzadziej - widać jednak pozostałym członkom PiSu zostało coś w głowach po kampanii prezydenckiej i domyślają się, że jest pewien związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy mniejszą ilością wystąpień Prezesa, a skokami PiSu w sondażach) i rzuca tajemnicze hasła (np. złotówka przez 30 lat i jako główna waluta w regionie), które potem jego wierni działacze tłumaczą.
Prezes jawi mi się, jako Szalony Prorok: niezwykle charyzmatyczny, lecz niezrozumiały dla prostego człowieka. Jego słowa docierają do ludu dopiero, gdy zostaną zinterpretowane przez Kapłanów.

Wracając do głównego wątku - skąd mają się wziąć te dodatkowe procenty dla PiSu? Przepływający z PO mają PJN. Jedyna opcja to odpływy z PSLu - to faktycznie widać, nawet w sondażach. Ale też zasoby PSLu nie są nieskończone - to ok. 5%. Elektorat SLD nie ma żadnej podstawy, żeby głosować na PiS, gdyż ten niczego mu nie proponuje. W efekcie możemy założyć 25% wiernej gwardii plus 5% PSLu - 30% max.

Trzecie założenie - zachowanie mediów w najbliższych miesiącach. Widzę to najbardziej na przykładzie Wprost. Początkowe wspieranie PJNu szybko skończyło się, gdy redakcja zorientowała się, że nowa formacja secesjonistów raczej nie zawojuje sceny politycznej. W efekcie nastąpił zwrot. Od kilku numerów obserwujemy podkopywanie pozycji PO (poprzez opisywanie konfliktów w partii, analizy drogi do władzy Tuska, i in.) przy jednoczesnym delikatnym podrasowywaniu polityków lewicy i środowisk lewicowych. Wywiad z Kazimierą Szczuką, wywiad Machały z Czarzastym, w najnowszym numerze już dosadnie - artykuł "Seksapil przewodniczącego" o Napieralskim (który wbrew groźnemu wstępowi, jest w rzeczywistości pochwałą zdolnego, młodego, ambitnego lidera), wcześniej informacje o think-tanku lewicy (będącym jedynie przykrywką dla powrotu Millera do gry) itd. itp. Uwaga osób rozczarowanych PO będzie nachalnie zwracana w stronę SLD przez całą mainstreamową prasę (no, może z wyłączeniem Newsweeka i oczywiście Rzepy).

Co więcej - jest jeszcze jeden czynnik, który nie jest brany pod uwagę w większości aktualnych sondaży poparcia: SLD jako jedyna duża partia ma interes (i możliwość) w tworzeniu koalicji wyborczej. Dodatkowy 1% od zwolenników demokratów.pl i jeszcze jeden od SdPl (a być może nawet i od RPP) jeszcze bardziej wzmacniają pozycję SLD, a osłabiają PiS (któremu nie "wpadną" mandaty od wyborców tych ugrupowań, które nie weszły). Przy okazji - fajna aplikacja 2.

Na tej podstawie szacuję wyniki wyborów (w skrajnej postaci) na:
PO - 35%
PiS - 30%
SLD - 20%
PJN, RPP, PSL - każde po 5%  (to wariant optymistyczny dla wszystkich partii na raz, nie należy jednak zapominać o trupach w stylu Samoobrony, UPRu, LPRu itd - w rzeczywistości więc nie będzie to 5% dla każdego, raczej 6-7 dla jednej z tych partii i być może 5% dla drugiej. Przy czym pierwsza to PSL, druga PJN. Palikotowi szans, choć z żalem, nie daję).

Tym samym PO wygrywa wybory i tworzy koalicję z SLD. Od przewagi PO zależy kto będzie na stanowisku premiera. Wysokie zwycięstwo to dalsze rządy Tuska. Słabe - raczej sądzę, że możemy być świadkami ataku Schetyny. Ale to już czyste dywagacje, w dodatku nie na temat.

Dlaczego nie miałaby powstać koalicja PiS+SLD+PJN? Bo nikomu na tym nie zależy! Popatrzmy jak wyglądała kadencja sejmu 2005 - skończyła się po dwóch latach! Samoobrona i LPR - twory nacjonalistyczno-populistyczne miały bardzo pod rękę z PiSem - jedyną przeszkodą była ich "obciachowość", która Kaczyńskiemu nigdy, tak naprawdę, nie wadziła. Co innego w wypadku SLD - tu nie ma żadnej możliwości negocjacji, bo takiej koalicji Kaczyńskiemu nie daruje elektorat (radiomaryjny) i Ziobro. Podobnie SLD - pod wodzą Napieralskiego lewica kroczy własną drogą i nie zamierza z  niej schodzić. Widać to było w wyborach prezydenckich - Napieralski zgarnął świetny wynik, chwilkę poczarował obu kandydatów z drugiej tury, by na końcu pokazać figę i Gajowemu, i Prezesowi - mimo fantastycznych wizji snutych przez niektórych komentatorów o wspólnych dla PiS i SLD wartościach. Koalicja SLD z PiSem nie daje SLD nic.

Oczywiście ktoś mógłby mi zarzucić zbytnią wiarę w niemożność wspólnych rządów PiSu i SLD, przywołując przykład rady nadzorczej TVP. Dla mnie ten argument jest nieadekwatny do sytuacji. W mediach - a co za tym idzie w świadomości szarego wyborcy - nie istnieje temat rady nadzorczej TVP; nie jest to temat codzienny. W jej skład nie wchodzą politycy z pierwszych stron gazet. Bardziej zorientowany w polityce człowiek będzie wiedział, że TVP rządzi PiS i SLD - podejrzewam, że przeciętny obywatel odpowie, że PO. W efekcie ta współpraca nie odbija się w negatywny sposób na poparciu dla obydwu partii - zwróćcie uwagę, Szanowni, że pomimo próby nagłośnienia tego "haniebnego aliansu" przez PO i Palikota.

Z drugiej strony zarówno dla PiS, jak i SLD - partii będących w opozycji - przejęcie TVP było szansą na zwiększenie swej obecności w mediach - czyli w umysłach Polaków. Obie partie miały do wyboru - albo współpraca, albo nic. Wybrały współpracę.

Takiej możliwości nie ma w wypadku przejęcia władzy, głównie z punktu widzenia SLD. PiS nigdy nie zdobędzie tak wielu mandatów, by mogło przebić PO i SLD razem wzięte. Dlaczego zatem SLD miałoby ryzykować utratę poparcia wyborców (przy kuriozalnym wyniku, w którym PiS jednak wygrywa wybory, należy się liczyć z bardzo szybkimi wyborami przedwczesnymi, utrzymanie wysokiego poparcia jest zatem wyjątkowo istotne) skoro może wejść w oczekiwaną koalicję z PO? Taki wariant już podsuwają media (odsyłam choćby do wspomnianego artykułu we Wprost).

Ponadto, mimo wszystkich tarć jakie są w koalicji (choć jest ich chyba mniej niż w samej PO), jakoś ta współpraca ludowców z platformersami się układa - nie sądzę, by PSL był tak bardzo chętny do zmieniania frontu i porzucania dawnego partnera, na rzecz partnera równie silnego (politycznie), ale za to o wiele bardziej nieprzewidywalnego i niebezpiecznego.

Kto zatem może przyjść w sukurs PiSowi? PJN? Nie będzie w stanie dać dość głosów, by rządzić w koalicji z PiS. Ponadto sądzę, że Prezes zdrady nie wybacza - i nawet przypadek Dorna nie skłoni mnie do zmiany zdania. Jedyną szansą na istnienie dla PJNu jest istnienie POZA PiSem.

Główną puentą obydwu wpisów - może zbyt niejasną w pierwszej wersji - jest to: PiS nie stanowi ZAGROŻENIA. Nie myślcie, że na PO trzeba głosować, żeby znów uchronić Polskę przed PiS.

Polski nie trzeba chronić przed PiS. Polska już przed PiS się obroniła.

poniedziałek, 14 lutego 2011

06.11.1 - Straszny PiS

Od kilku dni możemy obserwować popłoch, żeby nie powiedzieć przerażenie, szerzący się w partii rządzącej. Nagle okazało się, że Słońce Peru nie świeci już tak jasno, że jednak PO jest bardzo różnorodna i każdy ma trochę odmienne zdanie od głównej linii wytyczanej przez kierownictwo. Do tego dochodzą tarcia na linii Tusk-Schetyna, gdzieś tam w tle czai się Prezydent-Enigma, który może ni z tego, ni z owego przeprowadzić atak na Premiera z flanki.

Z Kancelarii płyną niepokojące komunikaty. Z jednej strony zwieranie szeregów, z drugiej miedialne doniesienia o samotności Premiera i dramatyczne relacje z posiedzenia zarządu PO. Dziś Premier zapowiedział, że będzie wymieniał ministrów. Dla mających krótką pamięć - systematyczna ocena poszczególnych szefów resortów miała odbywać się co pół roku. Odbyła się jedna, potem temat olano. A teraz na wiosnę - wielka selekcja. Po co? Nie mam pojęcia. Ale taka jest cecha główna chaotycznych ruchów - brak sensu.

Lud jest rozczarowany rządami PO. Pragnie zmiany. Oczy wszystkich zwracają się zatem ku największej partii opozycyjnej, która już dawno przestała robić to, co do niej należy. Mając jednak wciąż mocne 25% poparcia dla wielu z nas PiS wciąż jest wcieleniem zła.

Wydaje się bardzo prawdopodobne, że gdyby nie wizja przejęcia władzy przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego (co dla wielu jest gigantycznym zagrożeniem dla kraju, a konkretnie - dla swojej egzystencji w kraju owym), Platforma nie miałaby szans na powtórzenie wyniku z 2007 roku. Media biją w tarabany: W zeszłotygodniowym Wprost ukazał się artykuł, będący zlepkiem agresywnych wypowiedzi przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości. Jest to zrozumiałe - Tomasz Lis jest bardzo rozgoryczony rządami PO (słychać to w większości jego wypowiedzi), ale PiS cały czas go przeraża. Podobne tony w TOK.FM, w Loży Prasowej, w Faktach.

PiS jest straszny. PiSu trzeba się bać. Trzeba chronić Polskę przed PiS.

Problem w tym, że PiS nie jest straszny, wbrew temu, co chce się nam wmówić.

Po pierwsze: nawet jeśli PiS jakimś niesamowitym wysiłkiem wygrałoby wybory i byłoby w stanie rządzić samodzielnie - nie ma kim obsadzić resortów. Niestety, znając mentalność polityków nie jest to dla nich żadnym problemem, więc powsadzają na stołki bandę jełopów, nieudolnie realizujących chore wizje Prezesa. Jest to pewne zagrożenie. Jednak przejęcie przez PiS władzy jest zwyczajnie niemożliwe. Za mały elektorat, za duży elektorat negatywny, opór mediów, wreszcie brak programu.

Po drugie: Nawet jeśli PiS wygrałby wybory, to i tak nie będzie rządził, gdyż ma zerową zdolność koalicyjną. Nie ma już "przystawek", z którymi Prezes mógłby zawrzeć kuriozalną koalicję. Szansę na wejście do sejmu (choćby iluzoryczną) mają jedynie PJN i palikotowcy - z czego pierwsi nie będą mieli dość posłów, by koalicja miała szansę rządzić, a drudzy - wiadomo. Prędzej - i to chyba nas czeka jesienią - ujrzymy szeroką koalicję PO, PSL i SLD.

Czuję, że na jesienne wybory po raz pierwszy od długiego czasu pójdę z radością. Wreszcie nie będę musiał rozstrzygać czy mam głosować po to, by nie dopuścić innych do władzy, czy popierać tych, którzy szans na wejście nie mają (i tym samym wspierać tych, których u władzy nie chcę widzieć). Będę mógł z czystym sumieniem głosować na dowolną partię.

Czego także Wam, Szanowni Czytelnicy, polecam. Bo PiSu nie ma co się bać.

wtorek, 1 lutego 2011

ZEN - Zespół Ekspertów Niezależnych

Dziś odbyło się pierwsze spotkanie Zespołu Ekspertów Niezależnych. Inicjatywa powołana m.in. przez Krzysztofa Rybińskiego potwierdza tylko niedawną diagnozę "The Economist", że w Polsce rolę opozycji zaczynają przejmować niezależni eksperci.

Z ciekawością będą śledził dokonania i działania ZEN. Oby mieli siłę przebicia co najmniej taką, jaką ma prof. Balcerowicz