piątek, 15 października 2010

41.10 - Olejnik na podsłuchu!

Temat gruchnął tydzień temu, 7 października. W piątek ukazał się artykuł w GW - inwigilowano dziennikarzy, w tym Monikę “Stokrotkę” Olejnik. Inwigiliowały służby ściśle tajne (ABW i CBA). Szczegóły - tutaj.
Temat jest złowieszczy. Samo zjawisko powraca do dyskursu jak bumerang - z tą różnicą, że wcześniej (początek lat 90.) to lewica miała inwigilować dziennikarzy prawicowych. Postępowanie w tej sprawie zostało jednak po wielu latach umorzone.

Całej sprawy aspekty widzę dwa.

Pierwszy z nich to stary jak III RP refren: Stronnicze Media! Zastanawiające jest, że iwigilacja prawicowych dziennikarzy przez UOP to wymysły oszołomów i objawy paranoi prawicowych liderów, zaś CBA siedzące na karku pracowników RMF FM i TVNu to już skandaliczne pogwałcenie praw obywatelskich i po prostu zbrodnia.* Oczywiście w innej redakcji obraz jest całkowitym odbiciem lustrzanym.

Drugi aspekt to prawo, które dopuszcza takie działania.

Gdyby służby specjalne inwigilowały **, nieważne kogo, nie mając do tego prawa, wtedy można byłoby taki proceder ukrócić błyskawicznie. Niestety tak nie jest - a to dlatego, że inwigilacja, jest jednym z lepszych sposobów na zdobywanie informacji obciążających podejrzanego osobnika; na jego rozpracowywanie. Wytrącając tę potężną broń z rąk służb specjalnych z pewnością zwiążemy im nieco ręce, jednocześnie ułatwiając załatwianie “ciemnych sprawek” różnym bandziorom i gangsterom (a także po prostu zwykłym cwaniaczkom, którzy chcą się dorobić na naszej własnej... moment, można to powiedzieć prościej - politykom).
Mimo, że informacja o byciu podsłuchiwanym; o tym, że tajne służby (już przed oczyma wyrasta nam dwumetrowy mięśniak w czarnym uniformie, kominiarce i z karabinem maszynowym w łapach) przeglądają billingi przyprawiła dziennikarzy o lekki stan przedzawałowy poprzedzony falą świętego oburzenia, to należy pamiętać, że na 99% (wg badających sprawę prokuratorów z naruszeniem prawa mamy do czynienia tylko w 1 przypadku) były to działania zgodne z prawem.
Jak to możliwe? Na przykład tak - jeden z zapisów ustawy, która opisuje możliwe do stostowania środki operacyjne mówi wprost - służba, posiadająca odpowiednie uprawnienia, ma prawo przez pewien określony ustawą czas (2 tygodnie? - nie wiem, taki okres kołacze mi się po głowie, ale nie dam jej sobie za to uciąć) założyć podsłuch na KAŻDY numer telefoniczny, z którym kontaktowała się osoba objęta podsłuchem na zlecenie prokuratora i za zgodą sądu. Zwracam uwagę, że niezależnie od tego czy podejrzany sam telefonował na dany numer, czy też odebrał z niego połączenie. Czy może w takim razie dziwić podsłuchiwanie dziennikarzy śledczych, których pracą jest węszenie wszelkiego rodzaju afer? Problemem jest tu tylko Monika Olejnik (może to właśnie ten 1 przypadek?)
Gazeta Wyborcza nie była łaskawa dostarczyć czytelnikom wielu szczegółów operacji. Wiadomo jedynie, że billingi Moniki Olejnik były sprawdzane przez 2 lata. I że w ogóle służby sprawdzały billingi, z których można nawet wyciągnąć, kto kiedy i gdzie był. I że jest to skandal. I że ABW i CBA zaprzeczyła, ale prokurator jednak pokazał rozkaz służb do ERY, żeby udostępniła, więc ABW i CBA kłamały.
To, że nie mamy do czynienia z sensacją, a ze zwyczajnym procesem śledczym, potwierdza również wypowiedź posła Krasonia (SLD, szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych): “Służby nie stosowały niedozwolonych metod”. Oczywiście potem koledzy partyjni podnieśli rwetes i już po kilku dniach Krasoń swoje słowa prostował, ale chyba jasne jest co w tym wypadku jest prawdą, a co nie***.
Obraz wyłaniający się nam zza tej całej historii jest mniej więcej taki: policja, tajne służby i wszelacy szeryfowie w ogóle mają święte prawo wszelkimi metodami łapać zbrodniarzy i przestępców oraz zaprzęgać do swoich działań polityków jeśli sprawa jest nagląca i potrzeba nowego prawa, żeby problem załatwić (vide dopalacze), ale z kręgu podejrzanych mają AUTOMATYCZNIE WYKLUCZYĆ DZIENNIKARZY!, a przy okazji wszystkich innych “szacownych obywateli”. Szacownych oczywiście w mniemaniu konkretnych redakcji albo jakiegokolwiek gremium roszczącego sobie prawo do orzekania moralnego statusu obywatela.
Pytanie zatem - czy to prawo jest złe czy ludzie, którzy je stosują?
Każdy podpisuje się pod stwierdzeniem, że prawo powinno być respektowane. System jego powstawania przejrzysty i przemyślany. Prawo nie może być złe (np. niezgodne z konstytucją) już na etapie tworzenia założeń pod nie! Jednak niezależnie od tego która strona aktualnie sprawuje władzę, zawsze znajdą się tematy, których rozwiązanie (najczęściej dochodzi jeszcze presja czasu) wymaga wręcz porzucenia ww. zasad. Co więcej - takie szybkie i drastyczne rozwiązanie sprawy jest często bardzo mocno postulowane przez opinię publiczną. Dlaczego?
Na prawo dopuszczające zbierania informacji n.t. rozmów telefonicznych zgodziłą się PO powołując wespół z PiSem CBA, przy milczącej zgodzie mediów. Teraz - gdy okazało się, że służby mają czelność tykać dziennikarzy, poszło w eter larum.
Większość komentatorów całej afery jasno daje odpowiedź na pytanie gdzie leży wina - w ludziach. W złych służbistach specjalnych, którzy zamiast tropić bandytów tropią politycznych przeciwników swoich pracodawców (oczywiście na owych pracodawców polecenie).
Pod prąd idzie jedynie Palikot, mówiąc wprost - nikt nie powinien mieć w cywilizowanym kraju prawa do podsłuchiwania kogokolwiek! Zmieńmy prawo! Cóż, trzeba mu oddać honor, że przynajmniej pragnie zniszczyć przyczynę, a nie skutek.
Zatem - zmieniać prawo czy nie?
Ja sądzę, że nie. Gdyby nie podsłuch (a dokładniej - ukryty dyktafon) być może nigdy nie wyszłaby na jaw afera Rywina. To zbyt potężne narzędzie do walki z przestępczością (niesprawiedliwością?), by z niego rezygnować. A co zrobić z zakusami depozytariuszy tej niezwykłej władzy?
Cóż - nasza prywatność staje się z każdym rokiem coraz bardziej okrajanym poletkiem. W kraju wolności wszelkiej - USA - wszyscy są podsłuchiwani. Komputerowe systemu analizują każdy przypadek rozmowy, w której pojawią się słowa, zagrażające wolności Ameryki - Bin Laden, Al-Kaida, bomba, zamach, WTC, itd. itp. The Patriot Act pozwala mundurowym na przeszukanie dowolnej osoby w dowolnych okolicznościach (coś w stanach nie do pomyślenia). System inwigilacji jest tak duży, że polska prokuratura prosi urzędników USA o udostępnienie rozmowy z telefonu satelitarnego prezydenckiego Tupolewa, tej między braćmi Kaczyńskimi. Oczywiście Amerykanie zaprzeczają - nie mogą wydać, bo wyjdzie na jaw, że podsłuchują, mimo, że wszyscy wiedzą, że podsłuchują.
Te ograniczenia prywatności ze strony państwa są w większości spowodowane jakimiś traumatycznymi doświadczeniami - w przypadku USA chodzi oczywiście o zamachy na WTC. Co ciekawe - podobne larum w opinii publicznej co u nas z okazji inwigilacji dziennikarzy podniosło się w Anglii po zamachach w Londynie, gdy chciano wprowadzić... DOWODY OSOBISTE! Coś co u nas jest na porządku dziennym i nikt się temu nie dziwi w Anglii zostało uznane za ZAMACH (sic!) na podstawowe swobody obywatelskie.
Ale w naszą prywatność ingerują nie tylko struktury państwowe. Co z gmailem, oferującym reklamy na podstawie treści maila (tu ciekawostka - jeśli w mailu pojawiają sie słowa związane z tragedią - np. śmierć, samobójstwo - gmail nie podsunie nam reklam pod nos). A co z fejsbuniem? Idźmy dalej tym tropem - aż do granic absurdu. Co z dostarczycielami gazu i prądu? Przecież na podstawie rachunków wiedzą (mniej więcej) jaki sprzęt elektroniczny mam w domu! I kiedy w nim jestem (zużycie gazu, w większości przypadków, wskazuje na gotowanie). O to nikt nie kruszy kopii - a temat przecież ten sam.
Jest to jasne - godzimy się na ingerowanie w naszą prywatność, aby otrzymać coś w zamian. W wypadku państwa na ogół w zamian za wpuszczenie wścibskich do naszych domów domagamy się bezpieczeństwa****. Jednocześnie obdarzamy ingerujących w naszą prywatność zaufaniem, że informacji o nas nie będą nikomu udostępniać.
Skoro ufamy politykom (a przynajmniej odnoszę takie wrażenie, że duża część dziennikarzy inwigilowanych jednak ufa politykom aktualnie będącym u sterów władzy ), to czemu nie zaufać służbom? Przecież im też chodzi o to samo, o co wszystkim - by żyło się lepiej. Bezpiecznie. Sprawiedliwie. (proszę dodać sobie do tych słów szczyptę sarkazmu).
W zbieraniu informacji... nic złego nie ma. Dopiero gdy te informacje zostają użyte w złej (nieuczciwej) intencji lub gdy są przechowywane bez powodu w nieskończoność - wtedy dopiero jest coś nie tak i należy bić na alarm. Takie jest moje zdanie. Z tego co wiem nikt z inwigilowanych dziennikarzy nie zgłosił pretensji, że fakt czytania billingów przez służby w jakiś istotny sposób uprzykrzył mu życie. Oczywiście należy dociekać, czy była jakaś istotna przesłanka ku temu, by billingi sprawdzać na przestrzeni dwóch lat i sprawę wyjaśnić do końca, ale nie popadajmy od razu w przesadę.

Tyle w tym temacie ode mnie. Na zakończenie wspomnę jeszcze sprawę próby samobojczej dziennikarza Wprost, Życia - generalnie prawicowca - Wojciecha Sumlińskiego. Sprawę nie tak całkiem dawną. Szczegóły można znaleźć tu, tu i tu. Jako ciekawostkę warto też przeczytać informację z Wyborczej, podkreślającą głównie związki Wojciecha S. z WSI i wszystko co go obciąża.

* o stronniczości mediów przyjdzie mi pisać zapewne niejeden raz, dlatego temat ten chwilowo puszczam mocno okrojony.
** swoją drogą warto byłoby stworzyć definicję “inwigilacji”. Które działania to już inwigilacja, które nie itd.
*** Pytanie czy Grzegorz Napieralski złożył posłowi propozycję nie do odrzucenia? A swoją drogą - wiadomo, że partie nie wystąpią otwarcie przeciwko mediom, zwłaszcza TVNowi. Przykre...
**** Cały ten mechanizm milczącej umowy między państwem a obywatelem jest sam w sobie bardzo ciekawy. Intrygującą hipotezę przedstawiła Naomi Klein w “Doktrynie szoku” - państwo wykorzystuje naturalne katastrofy lub zagrożenia ze strony stron trzecich, by zastraszyć swoich obywateli i uzyskać w ten sposób przyzwolenie na przeforsowanie praw ograniczających wolności obywatelskie lub inne niewygodne projekty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz