środa, 16 lutego 2011

07.11.2 - Straszny PiS 2

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i odzew, zarówno tu, jak i na facebooku.

Postaram się nieco uściślić swój poprzedni wpis.

Wychodzę z następującego założenia - mimo, że właśnie rusza lawina niechęci społecznej i medialnego biczowania Tuska i PO, zakładam, że Platforma nie dostanie w wyborach mniej niż 30%. Mimo, że strach przed PiSem jest wg mnie bezzasadny, to jest na tyle silnie zakorzeniony w ludziach, że 30% poparcia PO ma zagwarantowane. Nawet jeśli założymy, że strach przed PiSem wyparuje z  ludzi, to elektorat PO i tak na PO zagłosuje. Ewentualny odpływ zwolenników przejmie SLD lub RPP. Obie frakcje są idealnymi kandydatami na koalicjanta dla PO. Możliwe też jest, że część głosów złapie PJN, którym mimo wszystko w tej chwili bliżej jest do PO niż do PiSu (program vs niechęć Prezesa).

Do tego zwróćcie Szanowni uwagę na np. taki sondaż poparcia z 8.02 (swoją drogą - fajna aplikacja) - następujący rozkład poparcia: PO - 35%, PiS - 21%, SLD - 11% - daje Platformie 258 mandatów - 56% głosów w sejmie, w efekcie - samodzielne rządy.

Drugie założenie z którego wychodzę, jest następujące: PiS nie zdobędzie więcej niż 30% głosów.

Mimo całej zdolności Prezesa do organizowania ludzi, talentu w rozgrywaniu polityków, sprytu politycznego, strategicznego myślenia, intelektu, itp. itd. - wolta po kampanii prezydenckiej przekreśliła jego szansę na realną władzę. PiS pod wodzą Kaczyńskiego ma w mojej opinii szansę na trwanie na podobnej zasadzie, co egzystencja PSLu.

Mcteagle stwierdza - znając amnezję wyborczą Polaków wynik 35% dla PiS jest całkowicie możliwy - owszem, Polacy zapominają, ale sądzę, że nie w tym wypadku.

Po pierwsze, PiS stracił swoich spin doktorów, stracił też tych ludzi, którzy mogliby przyciągnąć wyborce centrowego (republikańskiego rzekłbym), czyli tego, który właśnie ma zapomnieć oszustwo z czasu kampanii prezydenckiej (na które - przyznaję - dałem się nabrać). Pozostali tylko skrajni narodowościowcy i to też tylko ci, dla których sfera idei jest ważniejsza niż wszystko inne (zwolennicy JKMa pójdą do PJN). Kto więc ma wypromować PiS w wyborach? Ziobro? Cymański? Lansowany na "merytorycznego młodego" Hoffman?

Po drugie - aby wyborca republikański znów zagłosował na PiS musi uwierzyć, że republikańskie idee są bliskie Prezesowi, bo jak wiadomo - PiS to Prezes, a Prezes to PiS. Niestety Prezes woltą po wyborach prezydenckich i zaostrzeniem kursu przekreślił jakiekolwiek szansę. Być może zresztą o to chodziło - kampania z czerwca 2010 to może miał być taki jednorazowy eksperyment? Jednorazowy w swoim zamierzeniu, bo dwa razy na taką kiełbasę nikt się nie skusi. Skoro się zmienił, a się nie zmienił... Kaczyński odkrył całkowicie swoje karty i nikt poza wiernymi pretorianami na niego nie zagłosuje. To, że owych pretorianów jest 25% - cóż, w takim kraju żyjemy.

Poza tym wydaje mi się (ale tu pewności nie mam), że jednak rok od zrobienia w wała elektoratu centrowego, to za mało czasu, żeby elektorat ów wybaczył i zapomniał - zresztą sam Prezes nie pozwala mu zapomnieć, co miesiąc odstawiając szopkę na Starówce. Do tego dojdą obchody Katastrofy Smoleńskiej, które rozwieją wszelkie wątpliwości centrowego elektoratu odnośnie kursu PiS. Żadne programy naprawy gospodarki nie pomogą, bo PiSowi NIE MA KTO takiego programu napisać. Niestety, ci co mogli przeszli do PJN lub zginęli w Tupolewie.

Prezes zatem wychodzi raz na jakiś czas do ludu (coraz rzadziej - widać jednak pozostałym członkom PiSu zostało coś w głowach po kampanii prezydenckiej i domyślają się, że jest pewien związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy mniejszą ilością wystąpień Prezesa, a skokami PiSu w sondażach) i rzuca tajemnicze hasła (np. złotówka przez 30 lat i jako główna waluta w regionie), które potem jego wierni działacze tłumaczą.
Prezes jawi mi się, jako Szalony Prorok: niezwykle charyzmatyczny, lecz niezrozumiały dla prostego człowieka. Jego słowa docierają do ludu dopiero, gdy zostaną zinterpretowane przez Kapłanów.

Wracając do głównego wątku - skąd mają się wziąć te dodatkowe procenty dla PiSu? Przepływający z PO mają PJN. Jedyna opcja to odpływy z PSLu - to faktycznie widać, nawet w sondażach. Ale też zasoby PSLu nie są nieskończone - to ok. 5%. Elektorat SLD nie ma żadnej podstawy, żeby głosować na PiS, gdyż ten niczego mu nie proponuje. W efekcie możemy założyć 25% wiernej gwardii plus 5% PSLu - 30% max.

Trzecie założenie - zachowanie mediów w najbliższych miesiącach. Widzę to najbardziej na przykładzie Wprost. Początkowe wspieranie PJNu szybko skończyło się, gdy redakcja zorientowała się, że nowa formacja secesjonistów raczej nie zawojuje sceny politycznej. W efekcie nastąpił zwrot. Od kilku numerów obserwujemy podkopywanie pozycji PO (poprzez opisywanie konfliktów w partii, analizy drogi do władzy Tuska, i in.) przy jednoczesnym delikatnym podrasowywaniu polityków lewicy i środowisk lewicowych. Wywiad z Kazimierą Szczuką, wywiad Machały z Czarzastym, w najnowszym numerze już dosadnie - artykuł "Seksapil przewodniczącego" o Napieralskim (który wbrew groźnemu wstępowi, jest w rzeczywistości pochwałą zdolnego, młodego, ambitnego lidera), wcześniej informacje o think-tanku lewicy (będącym jedynie przykrywką dla powrotu Millera do gry) itd. itp. Uwaga osób rozczarowanych PO będzie nachalnie zwracana w stronę SLD przez całą mainstreamową prasę (no, może z wyłączeniem Newsweeka i oczywiście Rzepy).

Co więcej - jest jeszcze jeden czynnik, który nie jest brany pod uwagę w większości aktualnych sondaży poparcia: SLD jako jedyna duża partia ma interes (i możliwość) w tworzeniu koalicji wyborczej. Dodatkowy 1% od zwolenników demokratów.pl i jeszcze jeden od SdPl (a być może nawet i od RPP) jeszcze bardziej wzmacniają pozycję SLD, a osłabiają PiS (któremu nie "wpadną" mandaty od wyborców tych ugrupowań, które nie weszły). Przy okazji - fajna aplikacja 2.

Na tej podstawie szacuję wyniki wyborów (w skrajnej postaci) na:
PO - 35%
PiS - 30%
SLD - 20%
PJN, RPP, PSL - każde po 5%  (to wariant optymistyczny dla wszystkich partii na raz, nie należy jednak zapominać o trupach w stylu Samoobrony, UPRu, LPRu itd - w rzeczywistości więc nie będzie to 5% dla każdego, raczej 6-7 dla jednej z tych partii i być może 5% dla drugiej. Przy czym pierwsza to PSL, druga PJN. Palikotowi szans, choć z żalem, nie daję).

Tym samym PO wygrywa wybory i tworzy koalicję z SLD. Od przewagi PO zależy kto będzie na stanowisku premiera. Wysokie zwycięstwo to dalsze rządy Tuska. Słabe - raczej sądzę, że możemy być świadkami ataku Schetyny. Ale to już czyste dywagacje, w dodatku nie na temat.

Dlaczego nie miałaby powstać koalicja PiS+SLD+PJN? Bo nikomu na tym nie zależy! Popatrzmy jak wyglądała kadencja sejmu 2005 - skończyła się po dwóch latach! Samoobrona i LPR - twory nacjonalistyczno-populistyczne miały bardzo pod rękę z PiSem - jedyną przeszkodą była ich "obciachowość", która Kaczyńskiemu nigdy, tak naprawdę, nie wadziła. Co innego w wypadku SLD - tu nie ma żadnej możliwości negocjacji, bo takiej koalicji Kaczyńskiemu nie daruje elektorat (radiomaryjny) i Ziobro. Podobnie SLD - pod wodzą Napieralskiego lewica kroczy własną drogą i nie zamierza z  niej schodzić. Widać to było w wyborach prezydenckich - Napieralski zgarnął świetny wynik, chwilkę poczarował obu kandydatów z drugiej tury, by na końcu pokazać figę i Gajowemu, i Prezesowi - mimo fantastycznych wizji snutych przez niektórych komentatorów o wspólnych dla PiS i SLD wartościach. Koalicja SLD z PiSem nie daje SLD nic.

Oczywiście ktoś mógłby mi zarzucić zbytnią wiarę w niemożność wspólnych rządów PiSu i SLD, przywołując przykład rady nadzorczej TVP. Dla mnie ten argument jest nieadekwatny do sytuacji. W mediach - a co za tym idzie w świadomości szarego wyborcy - nie istnieje temat rady nadzorczej TVP; nie jest to temat codzienny. W jej skład nie wchodzą politycy z pierwszych stron gazet. Bardziej zorientowany w polityce człowiek będzie wiedział, że TVP rządzi PiS i SLD - podejrzewam, że przeciętny obywatel odpowie, że PO. W efekcie ta współpraca nie odbija się w negatywny sposób na poparciu dla obydwu partii - zwróćcie uwagę, Szanowni, że pomimo próby nagłośnienia tego "haniebnego aliansu" przez PO i Palikota.

Z drugiej strony zarówno dla PiS, jak i SLD - partii będących w opozycji - przejęcie TVP było szansą na zwiększenie swej obecności w mediach - czyli w umysłach Polaków. Obie partie miały do wyboru - albo współpraca, albo nic. Wybrały współpracę.

Takiej możliwości nie ma w wypadku przejęcia władzy, głównie z punktu widzenia SLD. PiS nigdy nie zdobędzie tak wielu mandatów, by mogło przebić PO i SLD razem wzięte. Dlaczego zatem SLD miałoby ryzykować utratę poparcia wyborców (przy kuriozalnym wyniku, w którym PiS jednak wygrywa wybory, należy się liczyć z bardzo szybkimi wyborami przedwczesnymi, utrzymanie wysokiego poparcia jest zatem wyjątkowo istotne) skoro może wejść w oczekiwaną koalicję z PO? Taki wariant już podsuwają media (odsyłam choćby do wspomnianego artykułu we Wprost).

Ponadto, mimo wszystkich tarć jakie są w koalicji (choć jest ich chyba mniej niż w samej PO), jakoś ta współpraca ludowców z platformersami się układa - nie sądzę, by PSL był tak bardzo chętny do zmieniania frontu i porzucania dawnego partnera, na rzecz partnera równie silnego (politycznie), ale za to o wiele bardziej nieprzewidywalnego i niebezpiecznego.

Kto zatem może przyjść w sukurs PiSowi? PJN? Nie będzie w stanie dać dość głosów, by rządzić w koalicji z PiS. Ponadto sądzę, że Prezes zdrady nie wybacza - i nawet przypadek Dorna nie skłoni mnie do zmiany zdania. Jedyną szansą na istnienie dla PJNu jest istnienie POZA PiSem.

Główną puentą obydwu wpisów - może zbyt niejasną w pierwszej wersji - jest to: PiS nie stanowi ZAGROŻENIA. Nie myślcie, że na PO trzeba głosować, żeby znów uchronić Polskę przed PiS.

Polski nie trzeba chronić przed PiS. Polska już przed PiS się obroniła.

4 komentarze:

  1. Chcialabym tylko dorzucic swoje trzy grosze na temat teorii demokracji plus glosowania "by uchronic", "by niedopuscic" etc.. Mam taka autorska teze, ze by glosowac, jak to sie mowi, "swiadomie" trzeba chyba przejsc dwie fazy. Pierwsza: uswiadomienia sobie, ze nasz glos sie liczy i ze ma jakis efekt jesli ruszymy zad i do urny sie jadnak pofatygujemy, oraz druga, przeciwna. Uswiadomienia sobie, jak niewiele nasz glos znaczy. Dzieki temu mozemy wyciac wszystkie 'kalkulacyjne' fazy typu: "nie zaglosuje na Palikota/Demokratow/Samoobrone (w zaleznosci od preferencji), bo przeciez i tak nie wejda i mi sie moj swiety glosik zmarnuje", albo "zaglosuje na partie A zamiast na C, ze strachu przed partia B". O wiele zdrowsza mielibysmy demokracje, gdyby ludzie po prostu glosowali na ugrupowania, ktorych polityka najbardziej im odpowiada, wzglednie, w wypadku calkowitej niemoznosci wyboru, oddawali puste karty (lub wpisywali na nie wspomniany juz tu Komitet Cthulu). O.

    OdpowiedzUsuń
  2. część a:

    Masz wiele racji (np. nierealna koalicja PiS-SLD), ale miej świadomość, że liczne założenia, na których się opierasz, są aktualne przede wszystkim dziś.

    Mam opory przed prognozowaniem procentowych wyników wyborów na 8 miesięcy przed nimi, ale nie wynika to z wyznawania nihilizmu poznawczego. Moim zdaniem to jest po prostu zbyt daleka perspektywa dla tej problematyki. Jeszcze dwa miesiące temu wygrana PO była oczywistą oczywistością, a teraz dla wielu już niekoniecznie.

    Swój poprzedni wywód rozpocząłem od przeniesienia nas w przyszłość o mniej więcej pół roku i z wyraźnym zastrzeżeniem, że traktuję wariant PiS-PSL-PJN jako bardzo mało prawdopodobny i nawet "karkołomny". Jedynym celem tej konstrukcji było to, żeby pokazać, iż PiS, mimo że dziś stoi na straconej pozycji, przy postępującym (teoretycznie) słabnięciu PO, może wrócić do gry. Bo właśnie podstawowym z czynników, który brałem pod uwagę na samym początku, który oczywiście sam jest dyskusyjny (dopisałem na końcu) była rzeczona erozja elektoratu PO, a przyczynkiem do niego tylko i wyłącznie noworoczny zjazd ich notowań i towarzysząca mu zmiana atmosfery w mediach.

    Do możliwości erozji elektoratu PO odniosłeś się tylko pobieżnie, zakładając dla nich 30% z automatu - twardy elektorat plus ci wciąż tkwiący w nieracjonalnym, Twoim zdaniem, strachu przed PiSem. Nie podejmuję się zgadywania, jakie są proporcje obu grup, ale z tego co się orientuję PO ma ogólnie najbardziej miękki ze wszystkich elektoratów (być może część bywalców tego forum o tym świadczy?). Zresztą ostatni znaczący spadek sondaży chyba wystarczająco to wykazał. Zaczęła kruszyć się ta część, dla której alternatywą jest SLD, czyli jeszcze nie sieroty po POPiSie.
    Dobry wynik wyborczy i zwycięstwo PO byłoby dużym dokonaniem, bo pierwszym takim przypadkiem od początku III RP i wygląda na to, że tego wiekopomnego dzieła musi dokonać właśnie twardy rdzeń liberalny, który ostatnio może być najbardziej zbity z tropu i rozczarowany sprawą OFE, a oprócz nich właśnie ludzie bojący się PiSu i inni "miętcy" sezonowi wyborcy. Wiadomo, że wybory samorządowe to zupełnie inna bajka, ale w pewnym stopniu pokazują, jak wielu, jeśli może, odchodzi od PO i popiera bardziej pasujące im opcje - i to bez kryzysów na kolei, OFE, Balcerowiczów itp.

    Reasumując, jeśli Tusk uniknie kłopotów, to myślę, że koniec końców przeważy właśnie strach przed PiSem i PO wygra te wybory, ale również wyobrażam sobie, że przypadku kryzysu i tąpnięcia w PO zniechęcone konserwatywne sieroty po POPiSie mogłyby zagłosować na PiS, gdyby ten, chcąc wykorzystać to tąpnięcie, zmienił retorykę. Liberalne POPisowe sieroty, które odrzuca SLD, mogą dać kredyt zaufania zliberalniałej i cywilizującej się na tę okoliczność PJN, ale to wciąż wszystko pod warunkiem dalszej zadyszki PO. Jeszcze jakaś grupa po prostu zostanie w domu. Moim zdaniem tylko w takim scenariuszu możliwe jest zwycięstwo PiSu. No i pamiętajmy, że według niektórych badań, prawie 1/3 wyborców podejmuje decyzje na kogo głosować na kilka dni przed wyborami, a prawie 10% w dniu wyborów (do wyników prof. Markowskiego niestety nie dotarłem, ale pamiętam, że jego dane w tym temacie zrobiły na mnie spore wrażenie).

    Stargetowany skręt PiSu na centrum jest w takim scenariuszu pewnie podobnie mało prawdopodobny, jak i dziś, ale nie wiem, czy aż tak absurdalny i pozbawiony szans, jak to przedstawiasz. Jeszcze sporo dość umiarkowanych (jeśli można użyć tego słowa) prawicowych komentatorów patrzy z nadzieją w stronę Prezesa. Z jednej strony trochę go krytykują, ale faktycznie czekają na przebudzenie i zwycięstwo. Mimo tych pochodni na Krakowskim.

    OdpowiedzUsuń
  3. część B

    Być może podstawowe pytanie, które trochę w innych słowach postawił, zdaje się, Palikot, brzmi: czy PiS w ogóle chce powrócić do władzy? Bo to wcale nie jest oczywiste. Być może nie - wtedy Prezesowi wystarczy posada "Szalonego Proroka" i uwielbienie kilku milionów wyznawców. Jeśli tak, a do tego bym się skłaniał, to kolejne przeistoczenie motywowane polityczną kalkulacją nie może być wykluczone. Być może rzeczywiście rok to za mało czasu, ale w przypadku spadania PO prawdopodobnie aż tak daleko posunięta zmiana jak w 2010 nie byłaby konieczna (wtedy Prezes walczył z PO u szczytu jej niczym nie zagrożonej, jak się wydawało, potęgi). Przypomnę tylko, że Prezes ma na koncie więcej przemian niż ta z 2010. Najpierw w PC był radykalnie antykomunistycznym (to zostało), chrześcijańskim (zostało) centrowcem, ale bardzo proeuropejskim, a gospodarczo liberalizującym. Potem wiadomo - nie wszedł do Sejmu i przebywał w politycznym niebycie. Następnie od 2001 do 2005 był centroprawicowcem konserwatystą, a następnie, jako numer jeden w kraju do końca 2007, stopniowo się radykalizował niby to wchodząc w buty LPR. Po wyborach 2007 stawał się już powoli prawie narodowcem, a przed wyborami prezydenckimi 2010 znów na krótko centroprawicowcem-konserwatystą oraz dodatkowo wielkim patriotą i mężem stanu. I wtedy, po tych wszystkich poprzednich zmianach twarzy, Blidzie oraz ogólnej narodowej traumie IV RP więcej głosów niż jego brat w 2005 r. Oczywiście Smoleńsk mu sprzyjał, Kościół także, ale czy IV RP nie była wystarczającą równoważnią? Teraz, póki co, jest radykałem, narodowcem i coraz bardziej populistą. Jedyne co się nie zmienia to przywiązanie do Kościoła i cel, jakim jest władza rozumiana jako kontrola i niszczenie wrogów. Jakie poglądy może mieć człowiek, który bierze Gilowską na ministra (dziś chce zabierać bankom i rozdawać biednym), a teraz Sobecką do Sejmu? Ciągła zmienność prowadzonych narracji i amnezja wyborców jest kluczem wielkich sukcesów PiS - okresowego zagospodarowywania luk na różnych odcinkach sceny politycznej od centrum na prawo. Można to nazwać racjonalnym populizmem, czy jak kto chce. PC było już na samym dnie, nie weszło do Sejmu, a dziś PiS kierowane przez właściwie tych samych ludzi ma stale ok. 25-30% poparcia, doświadczenie w praktycznie samodzielnym rządzeniu krajem i miało własnego prezydenta. Można by sprawdzić, ile takich przypadków było w skali europejskiej. PiS nie jest też drugim LPRem, bo LPR była partią ludzi wiernych duchowi swojej idei. PiS tylko się pod nich podszywa. Moim zdaniem tu nie ma "szaleństwa" itp. tylko kalkulacja. Na szczęście po 2005 naród jest o krok naprzód w tych obliczeniach.

    Spindoktorów można kupić, to nie jest problem. Faktycznie gorzej z fachowcami w partii, ale może są tam jacyś na tylnych fotelach (patent wielokrotnie sprawdzany). Poza tym wydaje mi się, że ich jakość nie ma aż takiego znaczenia. Tak samo ogólna siła programów wyborczych to mrzonka. Zewsząd słychać od komentatorów pytania o program, pomysły reform, szuflady z ustawami, ale faktycznie liczą się emocje, hasła i nośność idei. "Druga Irlandia" to przecież nie był program wyborczy stworzony przez ekspertów gospodarczych, a idea absolwenta historii, którą kupili ludzie względnie lepiej wykształceni przy poklasku mediów po traumie IV RP. Być może bardzo wolno zmienia się to na naszych oczach, ale w skali makro ludzie wciąż nie interesują się faktycznymi programami, uważając właśnie taki hasłowy przekaz za "program". Nie wierzę, że Polacy przy takim poziomie czytelnictwa, zarywają noce, żeby wgłębić się w rzeczywiste programy. Ci, którzy je czytają, z pewnością mieszczą się w sondażowym błędzie statystycznym.

    OdpowiedzUsuń
  4. część C :)
    sorry, ale nie miałem dziś nic do roboty:)

    Nie chcę już wypisywać argumentów, ale jeśli mielibyśmy w takim układzie sił dotrwać do wyborów a PiS byłby takim jak teraz niby LPRem bis, to wróżę (dokładnie to słowo) kilkuprocentowe zwycięstwo PO i koalicję z SLD. Mniej prawdopodobne, ale wciąż możliwe, jest jednak także otrząśnięcie się PO po tym zimnym prysznicu i pozytywna ofensywa do wyborów. Nowe propozycje, jakaś wizja. Jest na to jeszcze akurat wystarczająco czasu. Takiemu scenariuszowi pomoże UE. Jeśli nie wydarzą się jakieś spektakularne wpadki, to prezydencja będzie ogromnym bodźcem prowzrostowym dla PO - właśnie z powodu prostego, ale atrakcyjnego wizualnie i jasnego ideologicznie przekazu, współgrającego z PO jako marką europejską, gwarantującą cywilizacyjny postęp itp. itd. Zamiast sprytnie usuniętych tradycyjnych spotów PO będzie miała prawie cztery miesiące darmowej reklamy w najlepszym czasie antenowym i ogólnie (prawie:) wszystkich mediach. Moim zdaniem media nie opuszczą PO, mimo obecnego, chwilowego buntu. W tym scenariuszu nawet i 40% mogą ugrać.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń