niedziela, 7 marca 2010

"Na kolana psie!"

Ostatnio zrobiło się trochę szumu wkoło reklamy ciuchów z kolekcji "Guru Gomez" szczecińskiej firmy Stoprocent. Reklama ukazała się m.in. w gazecie "Info Magazine Skateboard". Szum tworzyła głównie Gazeta Wyborcza, ale i pozostałe media podjęły temat (Newsweek, wp.pl, tvn24.pl itd.).

Co mnie zastanowiło to fakt, że w mediach przedstawiano zarówno kampanię, jak i kolekcję, jako skierowaną do skate'ów/skejtów*. W artykułach z GW (m.in. ten z 4.03.2010, strona 4) wspomina się o proteście w formie listu wysłanego do redakcji GW, podpisanego przez ponad 30 przedstawicieli deskorolkowego środowiska. "Deskorolka łączy ludzi, a nie dzieli!" - pisali fani desek. Incydent dotarł nawet za rubieże naszego kraju, do południowo-zachodnich sąsiadów, którzy "nie mogą reklamy (...) zrozumieć". Reklama ma zostać wycofana; złożono też doniesienie do prokuratury**.

Ciekawie tłumaczy się szef firmy Łukasz Kosa. Twierdzi, że taki pomysł tkwi w głowie każdego deskorolkowicza.
-------------------------------------
Tyle obiektywnych faktów. Choć - przepraszam. Nie wiem na ile obiektywnych. Obiektywnych, jeśli chodzi o relacje w mediach. Za moment okaże się, skąd te wątpliwości.

OTÓŻ:
nie mogę nadziwić się, że tyle osób nie dostrzega jednego prostego faktu, jednego ogniwa, które we wszystkich relacjach zostało pominięte.

Kim jest skejt? Najprostsza definicja - osoba, która jeździ na desce. Jednak powszechnie wiadomo, że wkoło deski wytworzyła się cała subkultura. Skejt nie musi już jeździć na desce, żeby skejtem być. Wystarczy, że ubiera się w odpowiedni sposób (nisko zawieszone spodnie), lubi grafitti, jest ogólnie wyluzowany i jest za legalizacją miękkich dragów ***. Aha - i słucha też specyficznego rodzaju muzyki. W wypadku skejtów jest to albo nowy punk-rock (klimaty w stylu nowy GreenDay, Blink 182 itd.) albo ... hip-hop.

Łapiecie już o co chodzi?

Zanim przejdę dalej - nie mam zamiaru obarczać odpowiedzialnością za wszelkie zło jednej subkultury. Jednak pewne związki widać gołym okiem (tylko chyba sporo osób nie chce ich dostrzec).

Hiphopowcy też lubią deski, też lubią grafitti, też lubią wypalić sobie trawkę. Ci, którzy wniknęli w hip-hop nieco głębiej, wiedzą, że na polskiej scenie jest kilka różnych nurtów. Mamy rap inteligencki (O.S.T.R.; Fisz i Emade; Łona), mamy rap, który nazwałbym na własny użytek ekskluzywnym - Tede czy mistrzowie jednego hitu Hardcorowa komercja. I jest też hip-hop, znów nazwany tak przeze mnie na własny użytek, pierwotnym, ulicznym. Hip-hop wyrastający z rytmu bicia serca slumsów, hip-hop dla chłopaków z ulicy... na przykład Peja.

Teraz możemy już prostą kreską zarysować połączenie hip-hopu z ludźmi ulicy. Z chłopakami, którzy chętnie obiją ci buźkę, jeśli spojrzysz na nich krzywo. Ludźmi bardzo honorowymi, ale pod warunkiem, że rozumiesz honor tak samo jak oni. Czyli na przykład - darzysz jawną nienawiścią policję.

A od tych ludzi króciutką kreseczkę ciągniemy do pseudokibiców. Oni też nie lubią policji. I pewnie jak chcą posłuchać muzyki, to - tak jak każdy człowiek - takiej, która ich poruszy, będzie opowiadać o tym, co jest dla nich ważne. Czyli np. o tym, żeby dopierdolić policjantowi lub zajebać policyjną kurwę. A takie wątki - niestety - pojawiają się tylko w hip-hopie. Nie znam żadnej piosenki z innego gatunku muzycznego, która by jawnie wyrażała nienawiść i pogardę dla błękitnego munduru.

------------------------

Po co ta tyrada? Po to, żeby unaocznić oczywisty fakt (po raz kolejny powtórzę - nie zauważony przez gro redaktorów), że reklama Guru Gomez nie jest skierowana TYLKO do skejtów. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że nie są oni nawet jej głównym targetem (mimo, że reklama pokazała się w czasopiśmie o deskach). To reklama również, a może przede wszystkim dla hip-hopowców, a także w jakimś stopniu kiboli. Skejtów w Polsce jest mało. Firma, która by kierowała swoje produkty wyłącznie do nich wielkich pieniędzy nie zrobi. Natomiast środowisko hip-hopowe jest już relatywnie duże. Wiadomo - trzeba mieć szacunek ludzi ulicy, żeby mieć ów szacun, trzeba mieć dobrą stylówę, a tę zapewni dobry ciuch.

PODSUMOWUJĄC

W efekcie niedostrzeżenia tego banalnego faktu dostało się po łbach Bogu ducha winnym chłopakom, którzy lubią robić różne gripy i 360tki, a ich główną zawiną jest głośne imprezowanie przy dymie marihuanowym.

Nie rozumiem tylko wypowiedzi Kosy, właściciela firmy Stoprocent. Czy nawet on nie widzi różnicy między fanami deski, a zwykłymi hoolsami, wysiadującymi godziny na ławeczkach przed blokiem? Stąd moje wahanie, czy przypadkiem redakcja GW nie pozwoliła sobie na lekką reinterpretację wypowiedzi Kosy. Może mówiąc skejci miał na myśli hip-hopowców (w początkach ruchu/subkultury te dwa pojęcia były synonimami)? A redaktor zamieniła słowo skejt/skejter/skejtowiec na deskorolkarz, gdyż przecież to to samo, a w tekście trzeba unikać powtórzeń.

No i na sam koniec. Czy nikomu nic nie powiedziała nazwa firmy (o którą zresztą już kiedyś kruszono kopie)? Stoprocent wywodzi się od JP 100% - jebać policję na 100%. Hasła dobrych chłopaków, którzy nikomu nic nie zrobią. No chyba, że za rzucanie koszem na śmieci w tramwaj przypierdoli się do nich jakiś zajebany pies w cywilu. To wtedy trzeba taką kurwę policyjną zajebać nożem. Najlepiej we dwóch - honorowo! Ziomki z dzielni zrzucą się na papugę... bo wiadomo - przecież dobrze zrobił. W końcu - JP 100%!!!

Pozdrawiam,

Maciej Jagaciak

* Gdy skejci zaczęli się pojawiać masowo w Polsce (połowa lat 90.) mówiono o nich właśnie tak - skejci. Nie wiem kto stworzył takie potwory jak skejterzy (od Avril Lavigne i jej sk8r boia?) skejtowcy, skejtboarderów.
** za publiczne nawoływanie do występku lub zbrodni bądź też publicznym pochwalaniu popełnienia przestępstwa.
*** oczywiście mój opis to typowy stereotyp. Jednak niestety w ten sposób funkcjonują subkultury. Ich wyróżnikiem jest kilka konkretnych cech - sposób ubierania się, sztuka, muzyka, wartości wyznawane. Nie znaczy to oczywiście, że nie można słuchać metalu, jeśli się nie ubiera na czarno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz