niedziela, 5 grudnia 2010

48.10.1 - Parytety wreszcie są!

W piątek (3.12.2010) Sejm przyjął ustawę parytetową! Głosi ona:

- Aby lista wyborcza do sejmu, PE, rad gmin (powyżej 20tys. mieszkańców), powiatów lub sejmiku wojewódzkiego mogła być zarejestrowana, minimum 35% miejsc musi być zajęte przez mężczyzn, minimum 35% musi być zajęte przez kobiety. Reszta do podziału podle uznania szefostwa.

- Zasada nie obowiązuje na listach do senatu i gmin poniżej 20tys. mieszkańców

- Po wycofaniu się kandydata z listy już po rejestracji nie straci ona ważności, nawet jeśli nie będzie spełniała wymogu

- Ustawa nie precyzuje na których miejscach mają być kobiety czy mężczyźni (poprawka, by wśród pierwszych trzech miejsc była choć 1 kobieta, a w pierwszej piątce przynajmniej 2 została odrzucona)

Choć jest to krok w dobrym kierunku, to pewnie osoby, które o parytety najbardziej walczyły, nie będą zadowolone. Przyjęta ustawa pozwala dalej żyć w magicznej fikcji, bo skoro nie ma sprecyzowanych miejsc, na których mają znaleźć się Panie, to podejrzewam, że gro z nich będzie zamykało stawkę, a nie ją otwierało.

Pewnie tą samą filozofią będą kierowali się włodarze list, przyznając pozostałe 30% miejsc.

Abstrahując jednak od samej ustawy - fascynuje mnie, że ludzie walczący z dyskryminacją jako główne rozwiązanie proponują... również dyskryminację. Tyle że w drugą stronę. Punkty preferencyjne ze względu na płeć, rasę, pochodzenie czy pokrewieństwo przy egzaminach do szkół, parytety...

Czy dyskryminowanie większości (może inaczej - osób do tej pory dyskryminujących), to dobre rozwiązanie na bolączki nierówności w społeczeństwach?

Wracając jednak do parytetów - przecież to wyborcy głosują i głosem swym wybierają posła/radnego. Zatem jeśli wyborcy chcieliby posłanek i radczyń, to by je sobie wybrali.

Niby racja, odpowiadają osoby proparytetowe, ale wyborcy na co dzień widzą w polityce tylko mężczyzn (którzy są tam przez patriarchalne zacofanie polskiego społeczeństwa) i przez ten obraz zapamiętują sobie fałszywe twierdzenie, że tylko mężczyźni się do polityki nadają i przez to kobiety nie mają szans! Zatem trzeba zagwarantować ustawowo (sic!) obecność kobiet w polityce! Nie ważne czy kto mądry, głupi, oszust czy kaznodzieja - ważne co ma między nogami!

Taka to jest kontrargumentacja na najcięższy gatunkowo zarzut względem parytetów. I tylko dziwi mnie czemu nikt nie zaproponował takiego rozwiązania:

Parytet fifty-fifty... na JEDNĄ (słownie: jedną!) kadencję. Wtedy wyborcy będą mogli się przekonać czy więcej warte są osobniki XY, czy może jednak XX i po czterech latach zadecydować, czy faktycznie chcą więcej kobiet w polityce. Jeśli jedna kadencja to za mało dla najbardziej zawziętych obrońców równości można by ten okres wydłużyć do dwóch, maksymalnie trzech.

Nic to. Przeszła ustawa jaka przeszła. Już w przyszłą jesienią przekonamy się co jest warta.

P.S. Polecam artykuł koleżanki związany z tematem->o tutej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz